W roku obecnym przypada 190 rocznica Powstania Listopadowego. Większości Polaków to powstanie kojarzy się z heroicznymi zmaganiami małej a bitnej armii Królestwa Polskiego z ogromną armią cara. Seria bitew: Iganie, Stoczek, Wawer, Grochów, Białołęka. Wszystko co rozegrało się wokół Warszawy i w samej Warszawie. Jest bodajże najbardziej eksponowane w szkolnych podręcznikach i w fachowej literaturze historycznej. No ale przecież Polska i Polacy to nie tylko stolica i jej mieszkańcy. Już w latach trzydziestych XX w. świetny polski historyk Wacław Tokarz zwrócił uwagę, że: „o insurekcyi listopadowej roku 1830 tylko przez pryzmat stolicy i batalii zwykło się pisać”.

          No właśnie, co w tym czasie działo się w naszym regionie? Jaka historia rozegrała się w tym czasie w Kraśniku, Modliborzycach, Janowie? A tak na marginesie; wspominając o tych miastach źródła historyczne z tego czasu, jednym tchem dodają jeszcze Urzędów i Rachów (dziś Annopol). Otóż wydarzenia jakie rozegrały się w samych Modliborzycach w końcu 1830 a przede wszystkim w 1831 roku były nie mniej fascynujące i ciekawe (szczególnie jeśli chodzi o dzisiejszych mieszkańców gminy Modliborzyce) niż batalie, które rozegrały się na innych terenach ziem polskich.
          Powstanie niepodległościowe i następna dekada lat trzydziestych, w kilkuset letniej historii Modliborzyc, była czasem największych strat materialnych i ubytku liczby mieszkańców. Chyba tylko czas wojny i okupacji można w historii przyrównywać do czasu tej feralnej dekady a zapomnianej dziś dekady. Wojna głód i epidemie zdziesiątkowały mieszkańców okolicy oraz zaważyły o upadku ekonomicznym samych Modliborzyc. Reszty zniszczenia doprowadziły pożary, w których spłonęła cała drewniana zabudowa miasteczka. Właściwie to rok 1831 był początkiem końca upadku i procesu, który po powstaniu styczniowym doprowadził do odebrania Modliborzycom praw miejskich.
          Prezentowany tu tekst jest fragmentem (a i to mocno okrojonym by nie nużył i nie zniechęcał potencjalnych przyszłych badaczy przeszłości) obszerniejszej pracy traktującej o burzliwych wydarzeniach roku 1831 jakie rozegrały się w Modliborzycach i okolicznych miejscowościach. W tym przypadku publikacja została utrzymana w formie pracy naukowej czyli nie zrezygnowano z przypisów i komentarzy. Najważniejszym zadaniem jakie postawił sobie autor tegoż tekstu jest przywrócić pamięć dawno już zapomnianym a jakże istotnym, w historii regionu, wydarzeniom, które zaciążyły o jego losach i historii.

Małe miasteczko i wielka polityka

            Poprzedzający rewolucję rok 1830 był wyjątkowo niekorzystny dla ludności Królestwa Polskiego. Wyjątkowo upalne tego roku miesiące czerwiec i lipiec "zniszczyły dojrzewające na polach zboże"[1]. Szczególnie niskie plony jęczmienia, owsa i żyta[2] znacznie pogorszył położenie chłopów [3]. Wyższe podatki i kontrybucje musieli więc płacić ludzie, którzy zimą 1830/1831 posiadali bardzo niewiele zasobów lub dosłownie "przymierali głodem".
           Od początku 1831 roku mieszkańcy Modliborzyc wiedzieli o rewolucji. Władze miasta regularnie otrzymywały egzemplarze "Kuriera Lubelskiego". Obywatele zdążyli już uiścić wyższe podatki, które nałożył Rząd Narodowy. Mimo nieurodzaju i zwiększonych obciążeń fiskalnych, w samym miasteczku było poparcie dla powstania. Mieszkańcy składali dodatkowe datki na rzecz insurekcji, zgłaszali się do służby w formacjach ochotniczych. Ale to był dopiero początek rewolucji. Obywatele miasta i gminy jeszcze nie mieli do czynienia z rekwizycjami wojennymi, jeszcze nie zostali ograbieni z dobytku, jeszcze nie cierpieli głodu i epidemii.
            Do lutego 1831 roku przez miasteczko i okoliczne wsie nie przechodziły żadne oddziały wojskowe, nie było mowy jeszcze mowy o niszczących rekwizycjach. Zapewne nie spodziewano się też epidemii cholery. Zamość- znacząca twierdza tego regionu i Lublin- stolica województwa były odległe. Wydawało się, że tak jak podczas insurekcji kościuszkowskiej i wojen napoleońskich Modliborzyce ominął bezpośrednie działania wojenne. Niestety tym razem ciąg wydarzeń okazał się mniej łaskawy dla tego regionu.
           Ignacy Lubowiecki prezes Komisji Wojewódzkiej Lubelskiej do Janowa Ordynackiego przybył 15 lutego 1831 roku. Chociaż już w grudniu 1830 roku postulowano zastąpienie go na tym stanowisku przez Jana Łempickiego[4], jak argumentowano dobro wymaga „usunięcia naprzód z ich posad prezesów komisji wojewódzkich przed opinią publiczną nacechowanych” i „nominacji na ich miejsce innych osób, do tego urzędu usposobionych, obdarzonych mocnym charakterem, cnotę nieposzlakowaną i mających po sobie miłość współobywateli”[5]. Prawdopodobnie ustępujący minister chciał się wykazać na swoim stanowisku. W większych miejscowościach Lubelszczyzny z energią organizował ochotnicze oddziały Straży Bezpieczeństwa. Nie bez przyczyny skierował się na południe województwa lubelskiego. Regimentarz Roman Sołtyk meldował władzom centralnym o mocno pozytywnym usposobieniu włościan Lubelszczyzny względem sprawy narodowej[6]. Dużo gorzej przedstawiano sytuację w sandomierskim gdzie włościanie: "bez pomocy rządu głodem przymierając, zaczynają się burzyć"[7].
           W założeniach Komisji Wojewódzkiej Lubelskiej "mała wojna", czyli prowadzenie zorganizowanych działań partyzanckich w województwie lubelskim, miała na celu utrudnianie, opóźnianie przemarszów wojsk rosyjskich, atakowanie mniejszych oddziałów nieprzyjaciela. Broni palnej dla Straży Bezpieczeństwa władze powstańcze nie zapewniały. Stałym problemem było uzyskanie jej dla regularnych oddziałów wojsk polskich. Skąd więc miałaby się znaleźć dla nieostrzelanych czy raczej nie mających pojęcia o strzelaniu i obyciu wojskowym ochotników? Przewaga liczebna miała być jedynym atutem tej formacji uzbrojonej w kosy, piki, cepy. Prościej będzie rzec; nie uzbrojonej i nie mającej pojęcia o walce z wojskiem przeciwnika. Mimo to władze powstańcze liczyły na sukcesy lokalnej partyzantki w Lubelszczyźnie. Województwo lubelskie podzielono na dziewięć obwodów. Modliborzyce znalazły się w VII obwodzie (Annopol- Kraśnik- Modliborzyce- Turobin-Wysokie)[8]. Postanowienia władz dotyczące "małej wojny" zostały rozesłane i ogłoszone w każdej gminie województwa lubelskiego.
          Z punktu widzenia dzisiejszego czytelnika formowanie partyzantki złożonej z "gorliwych patriotów" i tych, którzy dążyli do zrzucenia jarzma zaborcy, wydaje się rzeczą oczywistą, konieczną. Pozornie ma to nawet logiczne uzasadnienie. Niejednokrotnie w podręcznikach gani się niechęć dowódców powstania listopadowego do powoływania w szeregi armii nieuzbrojonych ochotników.
          Z punktu widzenia wojskowych, generałów walczących w powstaniu listopadowym był to absurd. Dyktator Chłopicki z niechęcią wypowiadał się "o tejże ruchawce". Jego zdanie podzielali inni wodzowie armii polskiej. Pomysłodawcami stworzenia Straży Bezpieczeństwa byli cywilni decydenci. Natomiast zawodowi wojskowi w 1831 roku taki sposób prowadzenia walki uważali za bezsensowny straceńczy[9]. Szkoda, że do ich rad nie często stosowano się trzydzieści lat później podczas powstania styczniowego.
           W 1794 roku Kościuszko, wbrew utartej opinii opierał się nie na kosynierach, tylko na regularnej armii polskiej, którą należało szybko rozbudowywać. Niechęć do wykorzystania spontanicznego entuzjazmu ludności do walki nie wynikała tylko z braku umiejętności posługiwania się bronią i obycia wojskowego ochotników (w przypadku Straży Bezpieczeństwa te obawy były uzasadnione i okazały się słuszne). Przywódcy insurekcji, przede wszystkim, obawiali się aby na okoliczność klęski uchronić ludność przed zemstą wrogiej armii.
           Podczas wojny z Austriakami w 1809 roku książę Józef Poniatowski zajął Lublin. Uniesieni patriotyzmem mieszkańcy zaczęli niszczyć ślady władzy zaborczej, czemu zdecydowanie sprzeciwił się Poniatowski z obawy przed zemstą na ludności cywilnej, gdyby koleje wojny odwróciły się. Jeszcze więcej odpowiedzialności wykazał Poniatowski (wódz, któremu trudno zarzucać pacyfizm czy niechęć do walki o wolną Polskę) w czasie odwrotu wojsk napoleońskich po klęsce w kampanii rosyjskiej. Gdy Napoleon żądał wzniecenia na ziemiach polskich "wojny ludowej", która zatrzymałaby (chwilowo) ofensywę Rosjan na Zachód. Książę Józef odmówił bo ta przysługa przyniosłaby Polsce ogromne straty, zniszczenia dla kraju i jego ludności[10]. Swoją drogą szkoda, że po śmierci Poniatowskiego polskim wodzom często brakowało tego typu pragmatyzmu.
           Jeśli chodzi o powstanie listopadowe to nie było ono "rewolucją ludową"; wbrew strofom wiersza: "Armaty pod Stoczkiem zdobywała wiara rękami czarnymi od pługa"[11]. Z punktu widzenia faktów historycznych jest to nieprawda, ani pod Stoczkiem ani w innych bataliach tego powstania uprawiający ziemię chłopi nie zdobywali moskiewskich armat rękoma i nie wpłynęli na sukcesy militarne. Również na wynik zmagań militarnych w południowej Lubelszczyźnie i powiecie janowskim licznie zebrana ochotnicza Straż Bezpieczeństwa nie miała żadnego wpływu.
           W Modliborzycach minister przebywał przez dwa dni; 17-18 II 1831 roku. Wraz z nim w miasteczku znalazł się jego sztab doradców i oficerów oraz eskortujący go żołnierze Wojska Polskiego. W miasteczku Lubowiecki zdecydował się "z żalem" ogłosić swoją dymisję przebywającym z nim urzędnikom i wojskowym, chociaż decyzję Rządu Narodowego nakazującą mu złożenie stanowiska otrzymał już 14 II w Rachowie (Annopolu). Mimo to wizyta ministra w Modliborzycach przyniosła skutek. Zorganizowano miejscowy oddział Straży Bezpieczeństwa, który miał działać "przy gościńcu między Modliborzycami a Kraśnikiem". Modliborzycki oddział Straży realizował wytyczne rządu co do zasad prowadzenia "małej wojny". Ochotnicy mieli prowadzić akcje zaczepne w kierunku Goraja, Kraśnika i Turobina[12].
          Mimo późniejszych zarzutów Dolińskiego jakoby zwerbowani strażnicy dokonywali łupiestwa na wojsku rosyjskim, ochotnicy z Modliborzyc, sukcesów w czasie powstania nie odnotowali. Zresztą, jak wspomniano, w założeniach jakimi się kierowano werbując ochotników do prowadzenia "małej wojny" chodziło nie o tylko udział w bitwach i potyczkach z wojskiem rosyjskim. Częściej były to działania polegające na opóźnianiu lub utrudnianiu przemarszów wojskom nieprzyjaciela bądź utrzymywanie nocnych patroli na rogatkach wsi i miast i występowania do niedzielnych przeglądów[13].
          Skuteczność modliborzyckich partyzantów w walkach z armią carską nie była więc imponująca. Zresztą zgrupowani pod Janowem ochotnicy Straży Bezpieczeństwa również nie odnieśli sukcesów. Może gdyby zgodnie z założeniem partyzantów wsparły oddziały kawalerii i piechoty wydzielone z twierdzy Zamość[14], działalność Straży między Janowem a Kraśnikiem przyniosłaby sukcesy powstaniu. Jednak stało się inaczej.
           Liczebność zebranych pod Janowem ochotników szacowano na 3204 ludzi. Ostatecznie do walki ruszyło 2000 marnie uzbrojonych ochotników podzielonych na cztery oddziały po 500 osób. Oddziały dowodzony przez Onufrego Wścieklicę i Kopcia ruszyły w kierunku na Goraj i Wierzchowiska. Przeciwko tak licznemu zgrupowaniu rosyjski generał Jefstafij Władimirowicz Kawer poprowadził 600 dragonów finlandzkich i 100 kozaków dońskich; całość sił Kawera wspierała artyleria złożona z 4 dział[15]. Zgrupowanie Onufrego Wścieklicy 24 lutego zostało rozbite (dokładniej rozpędzone) pod Turobinem[16]. Wydaje się, że nie ma sensu zastanawiać się nad strategią walczących stron lub przyczynami klęski, skoro samo starcie miało trwać nie więcej niż kwadrans (dwa pacierze).
           Większość ochotników zdezerterowała, a właściwie to uciekła do domów. Kawer ze swoim wojskiem zajął Goraj. Wieczorem 25 lutego był już pod Janowem. Następnego dnia rankiem zaczął szturmować miasto. W Janowie Ordynackim od kilku dni przebywał, oddelegowany z twierdzy Zamość major Władysław Różycki, pod jego dowództwem znajdowało się 700 ochotników mających "dogodną pozycję do obrony". Sformowana przed kilkoma dniami, wśród entuzjazmu i patriotycznego uniesienia, Straż Bezpieczeństwa już na początku bitwy zbiegła do okolicznych lasów. Mimo, że siły walczących były liczebnie wyrównane, to obrońcy nie posiadający broni palnej (nie mówiąc o artylerii), ani obycia wojskowego, po krótkiej walce zrezygnowali ze stawiania oporu. Janów Ordynacki został zajęty przez Rosjan. Zwycięzcy wojacy rozpoczęli rabunek miasta, z apteki zabrano wszystkie lekarstwa oraz część archiwum obwodu zamojskiego, wielu mieszkańców miasta carscy żołnierze dotkliwie pobili[17]. Trudno tu doszukać się spektakularnych sukcesów i mistrzowskiej strategii polskich dowódców; co najwyżej przebija się gorycz klęski w konfrontacji z armią rosyjską.
          Trzy tygodnie wcześniej korpus rosyjski generała Cypriana Kreutza wkraczając w granice Królestwa Polskiego zachowywał wzorową karność. Rozkazy Dybicza dla dowódców korpusów zabraniały stosowania przemocy wobec spokojnie zachowującej się ludności. Za produkty nabywane przez wojsko miano płacić gotówką a w razie konieczności rekwizycji miano wydawać bony, które w przyszłości miało uregulować państwo.
           Zgodnie z poleceniem Kreutza dowódcy oddziałów rosyjskich unikali rekwizycji i za dostarczoną żywność i furaż płacili gotówką. W Hrubieszowie i Krasnymstawie żołnierze sumiennie rozliczali się za zakupioną od mieszkańców żywność[18]. Adiunkt obwodu zamojskiego Nahorecki w dniu 8 lutego 1831 pisał do komisarza obwodu zamojskiego „Nieprzyjaciel pokazuje się w tonie pogodnym, za wszystko płaci, a nawet w Hrubieszowie opłacono konsumpcję od zabitych wołów”[19]. Skąd więc taka odmiana w postępowaniu Rosjan?
           Mieszkańców Janowa Ordynackiego uznano za buntowników (miatieżników), którzy stawili opór wojskom "prawowitego monarchy". Kawer zamiast oczekiwanej deputacji władz miasta z białą chorągwią, spotkał się ze zdecydowanym (chociaż w odniesieniu do tego wydarzenia to raczej zbyt wielkie słowo) oporem ochotników, którzy rekrutowali się z obywateli Janowa (o czym nie omieszkali donieść mu szpiedzy). Wobec niepokornych zastosowano "bezwzględne prawo wojenne", o którym również wspominał Dybicz w swoich odezwach z grudnia 1830 roku.
           Przypomnijmy; kilka dni wcześniej zebrano ponad dwa tysiące ludzi mających entuzjazm ochotę do walki. Tymczasem Kawer dysponujący co najwyżej 500 ludźmi ( o nieścisłościach w podawanej liczbie wojsk Kawera będzie mowa poniżej) porusza się szybko po okolicy, nie ma najmniejszego problemu z odniesieniem sukcesu na polu bitwy, ani z opanowaniem znaczącego miasta- administracyjnej siedziby powiatu zamojskiego. Jest w jakimś stopniu zrozumiałe, że Straż Bezpieczeństwa przegrywała starcia zbrojne, ale zadziwia zupełna bierność tej lokalnej partyzantki jeśli chodzi o opóźnianie i wstrzymywanie marszu Rosjan. Wszak przeciwnik w czasie krótkich zimowych dni pokonywał dziennie kilkadziesiąt kilkadziesiąt kilometrów, obciążony artylerią, zimą gdy drogi były szczególnie trudne do sforsowania.
            Wieczorem 26 lutego żołnierze Kawera udali się do Modliborzyc gdzie spędzili noc i rankiem 27 lutego ruszyli do Kraśnika a potem do Urzędowa[20]. Do rabunku mienia mieszkańców Modliborzyc nie doszło; przynajmniej nic nie wspomina o tym Ignacy Wyrozębski w raporcie do Ministra Niemojowskiego[21]. Obywatele miasteczka mieli jednak powody do obaw. Kilka dni wcześniej w Modliborzycach sformowany ochotniczy oddział Straży Bezpieczeństwa, społeczność tej miejscowości popierała powstanie; zapewne wiedział o tym generał Kawer, chociażby od wspomnianych szpiegów.
            Rankiem 27 II żołnierze carscy opuścili Modliborzyce i "traktem militarnym nr.XII" (czyli drogą pokrywającą się przebiegiem z dzisiejszą S_19) udali się kierunku Kraśnika i Urzędowa. Zapewne nowa, urzędowo ustanowiona, droga była dość dobrze utrzymana. Zważywszy nawet na porę roku, do sprawnego przemieszczenia kilkuset ludzi, koni oraz armat, jaszczy amunicyjnych i wozów potrzebny był szeroki dobrze utrzymany trakt.
            Warto postawić tu pytanie: dlaczego rosyjskie zgrupowanie 26 na 27 lutego 1831 roku odpoczywało właśnie w Modliborzycach? W Janowie było wszak więcej kwater i budynków do zajęcia dla kilkuset ludzi. Rosjanie mieli za sobą kilka dni ciągłych marszu i starć zbrojnych. Zmęczeni byli zarówno ludzie jak i konie. Sensownie byłoby odpocząć w zajętym Janowie zamiast maszerować do pobliskiego, ale jednak oddalonego o 10 kilometrów od Janowa miejsca. Z kolei dla zorganizowanej partyzantki czy też wojsk, które nadeszłyby z Zamościa 10 kilometrów to nie jest duża odległość by zaatakować i wziąć odwet na przeciwniku. W sytuacji gdy w pobliżu znajdowały się rozproszone oddziały Straży Bezpieczeństwa a od Zamościa zbliżały się doborowe polskie oddziały taki rozkaz Kawera mógł mieć równie fatalne następstwa co nocleg w Janowie. Niezbitych dowodów to czy w decyzji dowódcy było więcej ryzyka czy ostrożności raczej nie znajdziemy, ale jest kilka faktów, które warto rozważyć. Kawer zapewne dobrze orientował się w terenie, w jakim przyszło mu działać. Wiedział, być może od samego Feliksa Dolińskiego, jakiego poparcia czy zagrożenia mógł oczekiwać w Modliborzycach. Powód mógł być też jeszcze inny.
           Po łatwych sukcesach w okolicach Janowa Kawer został wezwany pod Markuszów celem wsparcia oddziału płk. Tuchaczewskiego. Gwoli ścisłości to liczbę wojaków carskich, którzy 2 marca starli się pod Kurowem z żołnierzami Dwernickiego Wacław Tokarz oszacował na: "trzy sotnie kozaków dońskich i sześć szwadronów 7 pułku dragonów finlandzkich, obsługę i wsparcie 4 dział"[22]. Oznaczałoby to, że pomiędzy 27 II a 2 III do zgrupowania Kawera dołączyło co najmniej 200 ludzi. Być może dość ryzykowna decyzja o zanocowaniu w Modliborzycach była podyktowana oczekiwaniem na "spóźnione" sotnie kozackie.
           Natomiast pod Kurowem, dragoni finlandzcy trafili na godnego przeciwnika czyli 4 pułk polskich ułanów, którzy frontalnym atakiem przełamali obronę rosyjską. Tryumfujący kilka dni wcześniej pod Turobinem, Wierzchowiskami i Janowem nad Strażą Bezpieczeństwa dragoni: "bezładną masą uciekali, ścigani przez polskich ułanów"[23].
           Po odejściu wojsk Kawera do Janowa przybyła spóźniona odsiecz z twierdzy Zamość. Dowodzony przez majora Dominika Bulewskiego oddział 500 piechurów wsparty dwoma działami. Gdyby major Bulewski był w Janowie Ordynackim dobę wcześniej Rosjanie nie zdobyliby miasta. W tej sytuacji odsiecz powróciła do Zamościa, do stolicy obwodu zamojskiego powrócił komisarz obwodowy. W mieście pozostał dobrze wyposażony oddział 40 saperów dowodzony przez porucznika Wincentego Jurewicza Giedroycia.
           Po odejściu generała Kawera pod Kurów przez dwa tygodnie traktem przez Kraśnik -Modliborzyce -Janów nie przechodziły oddziały wojskowe. Wiosenne roztopy i zły stan dróg czasowo odcięły miasteczko od wydarzeń politycznych, ale też zabezpieczyły przed rekwizycyjnymi i odwiedzinami oddziałów wojskowych.
           Około 13 marca do Modliborzyc zawitał sztab kolejnego ministra rządu powstańczego- Kajetana Moroziewicza. Prezes Komisji Wojewódzkiej 11 marca opuścił Lublin, przez Kraśnik i Modliborzyce zmierzał do miasta obwodowego powiatu zamojskiego- Janowa Ordynackiego. W samych Modliborzycach minister nie zabawił tak długo jak jego poprzednik Lubowiecki bo Moroziewicz już przed 15 marca był w Janowie[24].
            Obecność w miasteczku dwóch osobistości znaczących dla powstania listopadowego warta jest odnotowania. Być może po wizycie w Modliborzycach sztabów dwóch ministrów rządu powstańczego najtrwalszą pamiątką i "dowodem rzeczowym" są guziki od polskich mundurów wojskowych z tego czasu. Dwa znaleziska to guziki wykonane z mosiądzu o średnicy 21 mm, na których widnieje "gorejący granat". Obydwa znalezione guziki posiadają widoczny, wypukły rant czyli znak rozpoznawczy warszawskiej, wysokiej klasy maufaktury. W guziki tego typu były wyposażone mundury: pułku Grenadierów Gwardii, pułku Strzelców Konnych Gwardii, Korpusu Żandarmerii, Korpusu Kadetów lub Korpusu Pociągów (taborów)[25]. Oprócz tego znaleziony został mosiężny guzik z wizerunkiem orła Królestwa Polskiego. Na rewersie guzika widoczne są jeszcze ślady pozłacania. Po sposobie wyobrażenia godła można sądzić, że guzik należał do urzędnika administracji rządowej. Jeśli jednak przyjąć jego wojskowe zastosowanie to tego typu guziki nosili wyżsi oficerowie ; od kapitana wzwyż[26]. Z kolei na rewersie guzika można odczytać nazwę manufaktury, w której guzik został wykonany- MUNHCHEIMER. WARSZAW[27].

Rujnujące rekwizycje i grabieże

         Krótkotrwałe obecności wojsk i sztabów urzędniczych w lutym 1831 roku były tylko wstępem do dramatycznych wydarzeń związanych ze stałymi rekwizycjami i niszczącymi przemarszami żołnierzy; rosyjskich i polskich; bo obydwie strony nader często stosowały się do starej zasady "wojna żywi się sama".
          7 marca korpus generała Dwernickiego opuścił Lublin i skierował się w stronę Zamościa. Trasa polskich oddziałów wiodła przez Krasnystaw czyli tereny oddalone od Modliborzyc, ale wraz z przybyciem do twierdzy zamojskiej zgrupowania liczącego 222 oficerów oraz 4502 żołnierzy i podoficerów, wystąpił problem aprowizacji czyli zaopatrzenia w żywność tak dużej grupy ludzi. To z kolei oznaczało bezlitosne rekwizycje czyli zabieranie żywności nie tylko włościanom z okolicznych wsi "ale też od mieszkańców w jak największym promieniu" (od twierdzy Zamość). Za polskim wojskiem szybko przybyły jeszcze liczniejsze oddziały rosyjskie.
           Ustalenie jakie konkretnie oddziały rosyjskie wysyłały swoje patrole do Modliborzyc i okolicznych wsi jest dziś trudne. Równie ciężko byłoby określić kto konkretnie dokonywał rekwizycji w gminie Modliborzyce między połową marca a majem 1831 roku. Można jednak ustalić jakie formacje i kiedy przechodziły traktem przez Modliborzyce, oraz jacy dowódcy carscy usadowili się ze swoimi żołnierzami najbliżej Modliborzyc. W marcu Rosjanie "nie okazywali się już w pogodnym tonie" i nie płacili za rekwizycje czy raczej za grabieże dokonywane na miejscowych włościanach. Przybycie zgrupowań rosyjskich miało na celu ograniczenie (korpusowi Dwernickiego) obszaru, który dostarczał żywność[28]. Chodziło o zablokowanie wojsk polskich w twierdzy Zamość, przecięcie linii komunikacyjnych i zaopatrzeniowych, ale też o "wybranie furażu" z danego terenu czyli plądrowanie okolicy przez wojska rosyjskie,o sprzeciwie obrabowanych nie mogło być mowy. Efektem tej polityki było zrujnowanie rozległych obszarów rolniczych oraz śmierć głodowa dla wielu mieszkańców Lubelszczyzny.
           Wyliczając nawet „z grubsza” rosyjskie korpusy operujące w promieniu najwyżej 30 kilometrów od Modliborzyc w marcu 1831 roku można bez cienia przesady powiedzieć, że było ich sporo.
           Z Bychawy przybył do Żółkiewki korpus generała Tolla. Żołnierze z korpusu generała Iwana Witta stacjonowali w Goraju, Krasnymstawie, Izbicy, Annopolu, Kraśniku, Żółkiewce. W rejonie Tarnogóry stacjonowali dragoni pułku ukraińskiego, ułani pułku dońskiego płk. Płatowa oraz litewska brygada grenadierów. Od strony Hrubieszowa operował doński pułk Kozaków płk. Katasanowa. Między Żółkiewką a Biłgorajem czyli najbliżej Janowa i Modliborzyc znajdowali Kozacy dońscy płk. Kirajewa[29]. Trzeba jednak dodać, że źródła i relacje są zgodne co do jednego. W marcu i kwietniu 1831 roku liczba wojsk rosyjskich na południowych krańcach Lubelszczyzny nie była aż tak duża jak w następnych miesiącach walk a i te siły jeszcze uszczuplano przenosząc poszczególne formacje na północny front walk[30]. Chociażby w marcu (22 marca) Kozaków Kirajewa wycofano na rozkaz Dybicza w kierunku Lublina. W okolicy Zamościa pozostały pułki Katasanowa, Płatowa i Grekowa. Całością sił rosyjskich w tym rejonie dowodził pułkownik Josif Anrep[31].
           Dla okolicznych mieszkańców mogło to oznaczać 2-3 tygodnie rzadszych wizyty rosyjskich wojaków, którzy domagali się wydania żywności i furażu dla koni. Tylko, akurat wówczas na południowy teatr działań wojennych przybyli polscy żołnierze, którzy w kwestii uzupełniania zaopatrzenia postępowali nie inaczej niż Rosjanie. Komisarz Jakub Wyrozębski informował prezesa Moroziewicza: "zewsząd napływają skargi i zażalenia na oficerów Dwernickiego, którzy dokonują rekwizycji żywności i furażu w dominiach bez okazania pisemnego rozkazu albo stosownego peletu[32]".
           Według wytycznych Dyktatora z dnia 14 grudnia 1830 roku skład jednej racji żywności i furażu wynosił: 1½ funta (60 dkg) chleba, ½ funta (20 dkg) mięsa wołowego lub baraniego, ¼ kwarty (25 ml.) leguminy (tj. kaszy lub grochu), 2 łuty (2,5 dkg) soli, 1/12 kwarty (ok. 60 ml) wódki, 11 kwart (11 l.) owsa, 10 funtów (4 kg) siana[33]. Podobne racje zaopatrzeniowe otrzymywali wojacy rosyjscy. W przypadku gdy zaczynały się braki w zaopatrzeniu żołnierze czuli się uprawnieni do uzupełnienia należnych im racji żywnościowych kosztem ludności cywilnej.
           3 kwietnia korpus Dwernickiego opuścił twierdzę Zamość. Polscy kawalerzyści dokonali rekonesansu w kierunku Turobina, Wysokiego i Szczebrzeszyna oraz w kierunku Janowa Ordynackiego. Pułkownik Antoni Wierzchlejski raportował o braku obecności wojsk rosyjskich w rejonie Janowa. Czy egzystencja ubogich włościan w Modliborzycach i Janowie była jeszcze znośną? Trudno to ocenić. Z kolei sam Dwernicki po latach wspominał te wydarzenia :"Nieustannie postępując za nieprzyjacielem, wszędzie zrabowane, poniszczone lub spalone zastawaliśmy wsie”[34]. Jeśli nawet wczesną wiosną te tereny jeszcze nie ucierpiały to już po kilku tygodniach podobne spostrzeżenie zapewne zanotowałby generał Chrzanowski opisując położenie mieszkańców Kraśnika, Modliborzyc i Janowa po ustąpieniu z nich Rosjan.
           Po odejściu korpusu Dwernickiego do końca maja 1831 roku teren między Kraśnikiem a Janowem kontrolowali Rosjanie. Częste wizyty żołnierzy carskich w Modliborzycach i Janowie miały właściwie jeden cel: zabranie miejscowym żywności i furażu. Chodziło o wyżywienie wojsk rosyjskich stacjonujących w okolicy. Żołnierze rozlokowani w biednych miastach i wsiach województwa lubelskiego istotnie cierpieli niedostatek a ich racje żywności zostały drastycznie umniejszone[35] pobieranie furażu od głodującej na „przednówku” ludności było traktowane jako konieczne uzupełnienie zaopatrzenia. Ale też nie bez znaczenia było gospodarcze zniszczenie terenu tak by nie mógł w przyszłości stać się bazą zaopatrzeniową dla wojsk polskich. Nie pierwszy to przypadek gdy za wielką politykę i kampanie wojenne zapłacili najubożsi.
           W kwietniu 1831 powiat zamojski wizytował gen. Rozenthal, jego raporty w pełni potwierdzają spostrzeżenia generała Dwernickiego co do warunków życia ludności. "Ludność z braku pożywienia żywi się chwastami lub zgniłymi otrębami. Podstawowym wyżywieniem ludności jest chleb wypiekany z mąki zmieszanej z liśćmi drzewa lipowego. Zrozpaczeni ciągłymi rekwizycjami chłopi porzucają gospodarstwa albo decydują się na głód"[36]. Wprawdzie Modliborzyce w 1831 roku wchodziły w skład powiatu kraśnickiego to jednak trudno przypuszczać by z tego powodu mieszkańcy tego rolniczego miasteczka nie zostali ograbieni z zapasów żywności i furażu. Mocno ucierpiały też okoliczne wioski. W Lutem, we wsi znajdującej się w dobrach rodziny Malholmów, został zniszczony folusz, który mimo prób nie udało się już uruchomić[37].
           Przybycie korpusu gen. Chrzanowskiego zmieniło położenie militarne stron walczących. Przybyła do województwa lubelskiego armia powstańcza liczyła 5600 doborowych żołnierzy. Punktem oparcia dla działań korpusu Chrzanowskiego była twierdza Zamość. Korpus polski wyruszył z Jędrzejowa pod Warszawą 5 maja a do Zamościa przybył 12 maja. Trasa przemarszu wojsk, (szczęśliwie dla mieszkańców tych miejscowości) ominęła Kraśnik, Modliborzyce, Janów. Niemniej przybycie Chrzanowskiego spowodowało cofnięcie się Rosjan na północ i uwolnienie części obwodu krasnostawskiego; uwolnione zostały miasta — Janów, Turobin, Żółkiewka, Modliborzyce. Z naszego punktu widzenia mieszkańcy okolicznych miejscowości powinni cieszyć się z powrotu polskiego wojska, ale oznaczało to kolejne rekwizycje, które przeprowadzała tym razem armia polska.
           O sytuacji gospodarstw rolnych, które w żaden sposób nie były w stanie zapewnić wyżywienie żołnierzom gen. Chrzanowskiego dość lakonicznie raportował minister Moroziewicz pisząc: "w (zrujnowanym) powiecie kraśnickim, który ciągle przez nieprzyjaciela był zajęty i najeżdżany"[38]. Innymi słowy piszący minister Moroziewicz stwierdzał iż tak naprawdę tym ludziom nie ma co już zabrać dla potrzeb wojska. W tej sytuacji trudno winić okradanych i głodujących obywateli za to, "iż w okolicy nie działa duch obywatelski i zapał nie działa"[39]. Dla miejscowej ludności oznaczało to nakaz wyżywienia kilku tysięcy ludzi i dostarczenia furażu dla koni kawalerzystów. Czy ostatnie zapasy żywności zabierali Polacy czy (częściej) Rosjanie, to już przestawało mieć znaczenie. Nawet z perspektywy czasu trudno mieć do tych ludzi pretensje, że w tym przypadku duch obywatelski i zapał przestał działać.
           Trudno się też dziwić dziedzicowi Dolińskiemu, że w tej sytuacji również nie wykazał się ofiarnością na rzecz powstania czego nie omieszkał wypomnieć we wspomnianym już raporcie Kajetan Moroziewicz: „obywatel znacznej majętności Doliński Feliks w Modliborzycach dosyć powiedzieć, że jest posłem który na sejmie od rewolucji nie postał”[40]. Zresztą gmina Modliborzyce była dość krótko pod jurysdykcją wojsk powstańczych bo już 20 czerwca gen. Chrzanowski wyprowadził swój korpus z twierdzy Zamość i przeszedł za Wisłę. Za wojskiem podążyły partyzanckie oddziały kpt. Borowskiego i kpt. Gedroycia. Reszta wojsk polskich i oddziałów Straży Bezpieczeństwa skierowała się do twierdzy Zamość. W tej sytuacji już 20 czerwca Rosjanie Hrubieszów[41]. Dla mieszkańców gminy i parafii Modliborzyce czas powstania właściwie już się zakończył. Wojska polskie nie podejmą już próby wyparcia przeciwnika z tego terenu, chociaż insurekcja wcale jeszcze nie była zakończona. Czy dla spokojnego rolniczego miasteczka i okolicy oznaczało to koniec kłopotów i strat związanych z koniecznością zaopatrywania i wyżywienia walczących armii? Nic podobnego. Latem 1831 roku na rozkaz Kajsarowa wszystkie znaczniejsze miejscowości powiatów zamojskiego i kraśnickiego obsadzono patrolami złożonymi z Kozaków dońskich. O ich obecności zaświadcza raport por. Świeszewskiego z 22 lipca 1831 roku. Świeszewski, który dowodził grupą zaopatrzeniową wysłaną z twierdzy Zamość raportował: „ z oddziałem swoim ruszyłem ku Janowu jakoż tego dnia jeszcze w mieście stanąłem, zmuszając posterunek kozacki do ucieczki. Ruszyłem do Chrzanowa, gdzie ze wszystkich stron pokazywali się Kozacy (…) tegoż dnia byłem w Goraju, gdzie się z rana 20 Kozaków znajdowało”. Każdy taki wydzielony oddział zwiadowczy Dońców liczył 15- 20 konnych. Owszem, latem furaż dla koni i dostarczenie żywności żołnierzom stanowiło mniejszy problem niż chociażby w miesiącach wiosennych, ale nie ulega wątpliwości, że ich utrzymanie za każdym razem było obciążeniem dla miejscowych.
            Latem 1831 roku insurekcja trwała, ale straty polskie i błędy dowództwa przybliżały klęskę powstania. Ludność cywilna tymczasem miała kolejne zmartwienie. Oto wygłodzeni i słabsi mieszkańcy tych terenów zaczęli dotkliwie odczuwać skutki epidemii cholery. W tej tragicznej dekadzie lat trzydziestych XIX w. wydarzenia rozgrywały się w myśl powiedzenia: nieszczęścia chodzą parami
            W połowie września oblegający Zamość gen. Kajsarow, który dowodził korpusem liczący 12 ludzi[42]wydzielił grupę gen. Łoggina Osipowicza Rotha złożoną z dziesięciu batalionów piechoty i osiemnastu szwadronów jazdy, która pomaszerowała na Kraśnik, przeciw korpusowi gen. Ramoriny[43]. Trudno zakładać by wszystkie bataliony piechoty i szwadrony kawalerii powierzone Łogginowi posiadały pełne składy osobowe, ale i tak można zakładać, że we wrześniu przez Modliborzyce i okoliczne miejscowości przemaszerowało około 8 tysięcy rosyjskich żołnierzy. Trudno też zakładać, że przemarsz odbył się bez żadnego uszczerbku materialnego dla mieszkańców miast wsi, przez które wiódł trakt militarny nr. XII. Inna sprawa czy żołnierze Łoggina mogli jeszcze cokolwiek zarekwirować podczas przemarszu bo zasoby materialne tych ludzi musiały być już bardzo skromne.
           Po kapitulacji twierdzy Zamość jesienią 1831 roku zakończyło się Powstanie Listopadowe.
           Ocenianie czy polska insurekcja 1830-31 roku miała szanse powodzenia, czy ponoszenie jeszcze większych wyrzeczeń mogłoby zakończyć się sukcesem, nie jest przedmiotem rozważań tej pracy. Dla ówczesnego miasta i gminy Modliborzyce zaczął się czas zubożenia, politycznych podziałów, początek końca dobrego prosperity. Zresztą jesień 1831 roku nie oznaczała jeszcze końca problemów. Jako wojska okupacyjne w Modliborzycach i Janowie umieszczono żołnierzy 20 Noworosyjskiego pułku jegierskiego, którym to musiano przez kilka miesięcy zapewnić kwaterunek i wyżywienie.

Posłowie

             W czasie Powstania Listopadowego na terenie naszej gminy, czy też regionu nie było spektakularnych bitew i zwycięstw pięknie umundurowanych żołnierzy polskich. Naszym przodkom raczej nie było dane oglądać tego o czym zwykliśmy czytać w podręcznikach i książkach historycznych traktujących o powstaniu 1831 roku. Zwykliśmy podziwiać wojskowych bohaterów z tego czasu a zupełnie nie przywiązujemy wagi do udziału ludności cywilnej w wojnach i powstaniach. Cywilni mieszkańcy Modliborzyc, Stojeszyna, Wierzchowisk i innych miejscowości naszego regionu cierpieli i ponosili straty nie mniejsze niż bohaterscy polscy wojacy bijący się o wolną Polskę. Po zakończeniu działań wojennych to właśnie ci ludzie powoli, znowu kosztem wyrzeczeń, odbudowywali swoje domy, wsie i miasta. Historia naszej gminy to przede wszystkim opowieść o takich ludziach; prostych, nieugiętych wobec przeciwności, pracowitych. W 190 rocznicę wybuchu Powstania Listopadowego wspominając zmagania o wolność naszej Ojczyzny, warto też wspomnieć o wyrzeczeniach i ofiarach jakie ponieśli nasi przodkowie, prawdziwi bohaterowie „drugiego planu” wydarzeń historycznych.

Opracował Marek Mazur



[1] AGAD, WCP, sygn.231
[2] F.Rodecki, Obraz jeograficzno- statystyczny Królestwa Polskiego. Mapa polityczna Królestwa Polskiego, Warszawa 1830, s.5
[3] M. Meloch, Sprawa włościańska w powstaniu listopadowym, PIW 1948, s.36
[4] AGAD, WCP, sygn. 455, k. 22, 23, 24v, 27, 27v.
[5] AGAD, WCP, sygn. 455, k. 100v, KRSWiP do Rady Najwyższej Narodowej, 10 I 1831
[6] M. Meloch, Sprawa włościańska w powstaniu listopadowym, Warszawa 1939, s. 40.
[7] Tamże...s.36
[8] J. Ziółek Partyzantka w Powstaniu Listopadowym, [w:] Powstanie Listopadowe 1830- 1831. Dzieje wewnętrzne. Militaria. Europa wobec powstania, red. Władysław Zajewski, Warszawa 1990, s.349-361.
[9] R. Ziemkiewicz, Złowrogi cień Marszałka, s.32, Lublin- Warszawa 2017.
[10] Tamże s.31
[11] Gustaw Ehrenberg, Szlachta roku 1831, [w] Dźwięki minionych lat, Fundacja Nowoczesna Polska 2008.
[12] J. Skarbek, Straż Bezpieczeństwa województwa lubelskiego podczas powstania listopadowego, Roczniki Humanistyczne T XX, z.2, 1972, s. 164.
[13] Źródła do dziejów wojny polsko -rosyjskiej 1830-1831 r, wyd. B. Pawłowski t. I, Warszawa 1931, s. 15-16, 21-22
[14] J. Skarbek, Straż Bezpieczeństwa...s.164.
[15] J. Skarbek Województwo lubelskie w powstaniu listopadowym 1830-1831, T.2, s.184
[16] T. Mencel, Działalność władz cywilnych województwa lubelskiego w okresie powstania listopadowego [w ] Rocznik Lubelski 1962, T. V, s.125
[17] J.Skarbek s.184
[18] W. Tokarz, Relacje konsula generalnego austriackiego w Warszawie barona von Oeschnera o powstaniu listopadowym[w:] Rozprawy i szkice, T.I, Warszawa 1959, s.402.
[19] W. Bednarski, Rola wojskowa Lubelszczyzny i Podlasia w powstaniu listopadowym 1830–1831 r., Puławy 2003, s.174
[20] APL, KWL sygn. 558
[21] APL, KWL sygn. 558. Komisarz obwodu zamojskiego do Ministra Spraw Wewnętrznych i Policji 27 II 1831.
[22] W. Tokarz Wojna polsko rosyjska s.215. Sotnia kozacka liczyła 100 żołnierzy, ale szwadron liczył już od ponad stu ludzi (podczas walk 1831 roku szwadrony rosyjskie liczyły od 120 do nawet 180 ludzi). Obsługa i wsparcie jednego działa to 30-40 żołnierzy (Paszkowski Józef, Nauka praktyczna kanoniera, Kraków 2008).
[23] A. Puzyrewski, Wojna polsko- ruska s.138- 140
[24] J. Skarbek s.178
[25] W. Bagiński, Dawne guziki polskie, Kraków 1899,B. Gembarzewski, Królestwo Polskie: 1815- 1830, Warszawa 1903
[26] Generałowie, adjutanci, sztab główny, sztab kwat. gen., oficerowie na reformie, korpus kadetów i administracya wojenna, mieli guziki białe (srebrne lub posrebrzane) z orłem. Orzeł wyobrażany na guzikach przeznaczonych dla kadry oficerskiej wyobrażany był "z szyją wygiętą w kształcie litery S"
[27] Pracownia Samuela Munhcheimera lub Zygmunta Munhcheimera mieściła sie w Warszawie przy ulicy Długiej 585; tuż po powstaniu listopadowym założono fabrykę Fryderyka Biertumpfla przy ulicy Senatorskiej 460 i Biertumpfla Hermana ul. Długa 587. Oprócz tego fabrykę guzików wojskowych i urzędniczych posiadał tez Lange Wilhelm ul. 557; wszystkie te manufaktury istniały pod nazwą Wyrób Guzików Metalowych . Istniała też manufaktura D.J Spielreina ul. Pokorna 2159 wyrabiająca tz. guziki patentowe czyli zastrzeżone (opatentowane) tylko dla urzędników i oficerów konkretnych formacji. Przewodnik Warszawski Informacyjno - Adressowy na rok 1869.
[28] A. Puzyrewski s.141
[29] Puzyrewski, Wojna polsko- rosyjska...., s. 141, F. Wrotnowski, Powstanie na Wołyniu, Podolu i Ukrainie w roku 1831, Lipsk 1875, s. 116.
[30] W. W. Bednarski, Zamojszczyzna przed wyprawą gen. Dwernickiego na Wołyń, [w:] „Rocznik Zamojski", t. I, Zamość 1984, s. 39., Puzyrewski, Wojna polsko-ruska 1831 r., Warszawa 1899, s. 141., A. Dunin, Działania korpusu gen. Dwernickiego, w: Pamiętnik Emigracji, cz. I, 1832, nr 8, s. 6;
[31] Puzyrewski, Wojna polsko- rosyjska...., s. 141
[32] APL, KWL, sygn.530, k. 2-6, Bartkowski: Wspomnienia z powstania listopadowego s. 60-67
[33] AGAD, WCPL, sygn. 454a, s. 69; I. Ihnatowicz, A. Biernat, Vademecum do badań nad historią XIX i XX wieku, Warszawa 2003, s. 39–61.
[34] Pamiętniki Jenerała Dwernickiego, Lwów 1870, s. 53–54.
[35] Puzyrewski, Wojna polsko- ruska….s.62
[36] J. Skarbek Województwo lubelskie w powstaniu listopadowym 1830- 1831, T.I, s.255
[37] Korespondencja Ignacego Solmana z II 1858 roku.
[38] APL, KWL, Moroziewicz do Rządu Narodowego w Warszawie, sygn.558, k.21, 32, 58- 69
[39] Tamże...
[40] Tamże
[41] W. Bednarski, Z dziejów powstania, s.74
[42] Tamże
[43] W. Tokarz, Wojna polso-rosyjska ....s.543