Zwykliśmy patrzeć na przeszłość jako ciąg wydarzeń politycznych, które miały wpływ na pokolenia naszych przodków. Oczywiście jest to uzasadnione, ale dużo rzadziej staramy się poznać życie codzienne naszych pradziadów pod względem ich mentalności i przesądności. Czyli spojrzeć na naszych przodków z perspektywy tego czego się obawiali, w czym upatrywali swoich problemów, przed czym chcieli się ustrzec. Co ważne, temat jest tak obszerny, że opracowanie go w odniesieniu chociażby do obecnej gminy Modliborzyce wymagałoby stworzenia naprawdę obszernej monografii. W prezentowanym tu tekście będzie wspomniane o kilku „przesądach”, a może raczej elementach kultury i życia codziennego naszych przodków.

Tu jeszcze jedna uwaga: wiele zabobonów (mimo że pisała o nich prasa sprzed wieku) jest rozpoznawana po dziś dzień, toteż w tym artykule wspomniane będą te bardziej zatarte w pamięci mieszkańców naszego regionu.
       Najbardziej zapomnianą profesją, z jakiej niegdyś słynął obszar rozległej parafii Modliborzyce to hodowla owiec. W początkach XIX w. zapotrzebowanie na wełnę wzrastało toteż w całej Lubelszczyźnie hodowców owiec przybywało, a „Wielu prywatnych właścicieli gorliwie oddaje się temu rodzajowi gospodarstwa”1,chociaż „Rodzaj owiec w ogólności jest mierny” ale w Polichnie, Modliborzycach, Trzydniku, Stróży „Właściciele, przez zaprowadzenie trykaczów hiszpańskich ulepszają swe trzody i od wielu lat nie przestają ich pomnażać”2. Ze statystyk i ksiąg podatkowych wynika, że hodowlą zajmowali się ludzie przedsiębiorczy, którzy szybko pomnażali zyski czym zyskiwali uznanie w społeczności lokalnej. To zrozumiałe, ale to nie wszystko. Hodowcy owiec byli kimś więcej bo „We wszystkich ważnych sprawach należy zasięgać cennej opinii owczarzy, którzy przejęli na siebie spuściznę po czarownikach” 3. Wcale nie chodziło tylko o zamożnych posiadaczy stada, wystarczyło być zwykłym pasterzem zatrudnionym przy trzodzie by cieszyć się z tego powodu poważaniem i „jako dobry owczarz posiadać większe dochody niż kiepski lekarz"4. To jeszcze dzisiejszy czytelnik może zrozumieć, pasterze trzody nabywają wiedzę o chorobach oraz leczeniu owiec i stosują ją chociażby w odniesieniu do innych zwierząt gospodarskich. Ale zdumiewają inne przymioty związane z tą profesją bo „Szanujący się owczarz posiada również kość czarnego kota, gotowanego w garnku zamkniętym na rozstajnych drogach. A posiadaczowi takiej kości otwarte są wszelkie tajemnice cudów i cudactw”5. Trudno jakoś uzasadnić to rozumowanie, jeszcze trudniej zrozumieć co wspólnego z tym wszystkim miałby kot, czy też jego szkielet, poza tym, że raczej nie chciałby raczej być ugotowany. Niemniej taki przesąd istniał a mógł stopniowo ulegać zapomnieniu od lata trzydziestych XIX wieku. Ponieważ podczas działań wojennych związanych z Powstaniem Listopadowym wspaniałe owcze stada zostały wybite i stały się ważnym elementem aprowizacji armii rosyjskiej ale i polskiej.
          Kolejnym przesądem związanym z rolnictwem i hodowlą bydła jest przeświadczenie o szkodliwości uroków rzucanych przez różne osoby, może nie mające wiele wspólnego z magią, ale „źle patrzące” na pomyślność gospodarza. Potencjalnym podejrzanym „o rzucenie uroku” mógł być ciekawski przechodzień6, a jeszcze lepiej… sąsiad. Oczywiście w XIX wieku nikt nie myślał o karaniu takich podejrzanych o czary ale skupiono się na zapobieganiu i „odczynianiu” tego uroku. W okolicach Modliborzyc najlepszym sposobem na nieutracenie pomyślności w gospodarstwie było: „po zachodzie słońca nie dawać nikomu mleka i ognia a masła i nabiału nie wynosić na światło słoneczne"7. A jeśli już problem „rzucenia uroku” wystąpił wówczas należy „krowę okadzić ziołami”8.
        Stale zalecane jest niedokonywanie transakcji i wstrzymywanie się od prac gospodarskich po zmroku gdyż przynosi to zyski „złemu” bądź złośliwym istotom nadprzyrodzonym, których na terenie rozległej parafii modliborzyckiej dziwnie nie brakowało. Niektóre istoty nadprzyrodzone, na przykład „płanetniki”9 były potrzebne a ich przychylność pożądana bo potrafiły nie tyle zmieniać co modernizować pogodę np. „przygnać wyczekiwany deszcz” ale były też istoty niebezpieczne jak „topielce”10, które (co wynika już z samej ich nazwy), potrafiły „wciągać ludzi i zwierzęta w głębię i topić”. Rzecz ciekawa, że owe „topielce” można było zidentyfikować nie tylko w stawach i rzekach ale też w przydomowych studniach. Zresztą niebezpieczne istoty wcale nie musiały mieszkać daleko od ludzkich siedzib; ot chociażby „zmora”, która miała dostęp do nieszczęśnika nawet gdy przebywał w tak uświęconym miejscu jak dom mieszkalny. Otóż ta „zmora” atakowała i dusiła podczas snu, kiedy zasypiał leżąc na wznak11. Tak na marginesie to sny i ich znaczenie w tradycji ludowej stanowiły szeroki osobny rozdział. Zapewne ten rozdział był dla naszych przodków ważny bo zły sen ostatecznie zbywano stwierdzeniem: Sen mara Bóg Wiara12.
       Niemniej zmora nie była w stanie zrobić znaczącej krzywdy bo zaatakowana przez nią ofiara jedynie przez chwilę nie była w stanie poruszyć się lub wykonać jakąkolwiek czynności.
       Czy człowiek był wobec tych indywiduów bezbronny? Bynajmniej. Pierwszą i najbardziej osobistą bronią był szkaplerz, który nosili na piersi wszyscy mieszkańcy Modliborzyc i okolicznych wsi13. Równie potężną ochronę przed złymi siłami dawał różaniec, który kładziono obok nieochrzczonych niemowlaków ale był też nieodzowny w chwili śmierci człowieka.
        Co zagrażało małym dzieciom? Maria Świdowa i Maria Skawińska zanotowały, że w Wierzchowiskach w powiecie janowskim „Wierzą w małpę, która odmienia dzieci niechrzczone. Dlatego przy dziecku kładą różaniec”14. Właściwie to nie wyjaśniono jak małpa potrafi dostać się do chaty w dodatku dźwigając „małego dublera” na podmianę. Niemniej ten zabobon może odnosić się do choroby lub jakiegoś szczególnie niemiłego jestestwa, które niszczy uświęconą stabilność i spokój domowników. Zresztą nawet po wizycie tejże małpy sprawa nie była jeszcze stracona albowiem spisano sposoby jak przywrócić dziecku sen i zdrowie. „Dziecko należy okadzić święconym zielem lub wylać jajka na wodę, nad głową dziecka i taką mikstura dziecku głowę natrzeć i umyć"15.
        Przytoczone tu przesądy odnoszą się do zwiastunów kłopotów lub choroby pojedynczych osób. Ale co w przypadku kiedy chodziło o falę epidemii? W XIX wieku Modliborzyce i właściwie cały powiat janowski przeszły traumę wywołaną wieloma nawracającymi falami cholery, czerwonki, tyfusu. Wprawdzie ówcześni medycy szybko zdiagnozowali przyczyny zarazy i sposoby leczenia chorych. Spisał je chociażby lekarz Maciej Kaczkowski w broszurze "Wiadomości o cholerze", "O poznawaniu, sposobach zapobieżenia i leczeniu choroby cholera morbus zwanej” 16. Tylko któż z mieszkańców gminy czy parafii Modliborzyce potrafił tę broszurę przeczytać i zastosować się do zaleceń? Rzeczywistość krótko podsumował ówczesny medyk z Kraśnika: "W chałupach, oprócz dymu, gdzie by się uwędzić było można, o dwóch maleńkich okienkach (...) Wiele wsi znajduje się bez wody(...) do gotowania biorą z kanału, a do mycia nie mają (...) Często zdarzało się, że lekarstwa wylewali za ścianę a kuracja kończyła się na wylewaniu wosku" 17. Niemniej w obliczu zarazy, gdy zawodziły wszelkie praktyki medycyny ludowej ludziom pozostawały modlitwa albo... wiara w siły nadprzyrodzone. Epidemia cholery rozpoczynała się nieoczekiwanie, porównano ją do nadejścia osoby; „Przed epidemją cholery zjawia się jakaś pani i powiewa chusteczką”18. Zauważmy; nadchodzącą śmierć zwykle uosabiała nieznajoma kobieta, która zjawia się nagle i znikąd. Najgorsze gdy śmierć zabierała coraz więcej osób a pomór nie ustawał. Wówczas należało odesłać „panią z chusteczką tam skąd przyszła”19. Na pomysł jak to zrobić wpadły społeczności chasydzkich Żydów zamieszkałe „w Galicji i przyległej doń guberni (województwo) lubelskiej”. Trudno powiedzieć dlaczego gminy żydowskie jako zadośćuczynienie uznały ufundowanie wesela najuboższym członkom swojego kahału, ale praktyki organizowania tego typu „wesel cholerycznych” musiały być częste, zarówno w większych miastach jak i miasteczkach Polski południowo wschodniej. Może zwyczaj ten nie wzbudzałby aż takich kontrowersji gdyby nie fakt, że uroczystości organizowano na cmentarzach czyli lokalnych „kierkutach”. Szwarce chasene, czyli czarne wesele, bo o tym tu mowa, było formą oczyszczenia za popełnione winy bo karą za te winy była zesłana przez Stwórcę epidemia. Prowadzący ceremonię po trzykrotnym obróceniu nad głową białego koguta oraz po rytualnym uśmierceniu tegoż ofiarowywał go nowożeńcom. Następnie goście weselni ofiarowując dary obracali je trzy razy nad głową i ofiarowywali młodej parze, wraz z darami przekazując też swoje winy. Ówczesna prasa (Kurier Lwowski) mocno piętnowała obrzęd szwarce chasene, nie obyło się bez narzekań na fanatyzm i zabobony jakim hołdować mieli Żydzi20. Zapewne niezbitych dowodów na organizowanie „wesel cholerycznych” w społeczności modliborzyckich Żydów nie znajdziemy, ale z pewnością o tym rytuale musieli tu słyszeć zarówno Żydzi jaki i Polacy. Zresztą zaraza zwykle ustępowała w miesiącach letnich co współcześni mogli interpretować jako skuteczność rytuału. Skuteczność, która działała przynajmniej przez kilka miesięcy21.
       Miejscem, w którym przesądy przeplatały się z religijnością naszych przodków był dom mieszkalny. Jak wspomniano warunki życia w takich domach nie były łatwe: „Chata wiejska jest bardzo szczupła, podłogi w niej nie ma; sprzęty są roboty ordynarnej: stół, łóżko, lub w jego miejsce t zw. „połatki”, ułożone z kilku desek na żerdkach, opartych na soszkach, wbitych w ziemię. Powietrze w chacie jest zepsute, wilgotne, niezdrowe"22. Niemniej taki dom był ostoją przed nieprzyjaznymi istotami świata nadprzyrodzonego. Podczas budowy chaty na każdym rogu kładziono krzyż, pod kamień węgielny składano monetę jako symbol dostatku. Domostwo musiało być poświęcone, ale gdyby mimo to domownicy byli niepokojeni przez wspomniane magiczne jestestwa to zawsze posiadano broń w postaci szkaplerzy, różańców, „świętych obrazów”, symboli religijnych oraz gromnicy, którą zapalano w chwili śmierci domownika, chrztu dziecka lub w formie ochrony w czasie burzy. Ochronę przed nawałnicą, suszą, nieurodzajem stanowiło święcone ziele, wianki i brzozowe gałązki zerwane z ołtarzy podczas procesji Bożego Ciała. Przy czym największą moc i ochronę posiadały gałązki brzozowe zerwane z czwartego ołtarza, obok którego przechodziła procesja Bożego Ciała.
      Na koniec rozważań nasuwa się pytanie: na ile w przesądy wierzono i obawiano się konsekwencji ich lekceważenia? Oczywiście wszystko zależało od charakterów, czasu, zamożności konkretnej osoby czy danej grupy ludzi. Niemniej na przełomie XIX – XX wieku wiara w zabobony stawała się przeszłością, przyznają to sami etnografowie spisujący te i wiele innych przesądów. Utrwalono je nie tyle z powodu ich znaczenia co z racji zanikania. Chociaż z początkiem XX w. epidemie, choroby, tragiczne wypadki wcale nie przestały trapić społeczności gminy i parafii Modliborzyce to jednak mentalność ludzi zaczęła się zmieniać. Zmiany widoczne były w sposobie życia codziennego, ubioru, mowy. Utrwalała je coraz powszechniejsza edukacja23.
       Echa dawnych „strachów” i obaw w jakiś sposób są w naszej świadomości dziś; bo któż nie słyszał wróżb związanych z czarnym kotem lub bez obaw spaceruje po zmierzchu obok zbiorników wodnych , cmentarzy czy leśnych rozstajnych dróg. Być może to nawet nic złego bo dawne przesądy i strachy są częścią naszej kultury i nas samych. W każdym razie warto je wspominać choćby przy okazji andrzejkowych wróżb i zabaw.

M.Mazur


Lubowiecki, Statystyka województwa lubelskiego, Lublin 1824, s.47-49.
Tamże.
Nowy Głos Lubelski” 1942 nr 115.
Tamże.
Tamże.
Oskar Kolberg, Dzieła wszystkie, Tom 17: Lubelskie, CZĘŚĆ II, PTL Wrocław 1962 s.94.
Wisła. Miesięcznik Geograficzno- Etnograficzny. Maj, Czerwiec, Lipiec 1902. T.16.z III s.416.
Nowy Głos Lubelski...nr.115.
Wisła. Miesięcznik....
10 Tamże.
11 Tamże.
12 M.Wielobób, Sny senne wizje i przypowieści, Wyd. Sensus 2021.
13 Tamże s.430.
14 Tamże s.439.
15 Nowy Głos Lubelski.
16 Wiadomość o cholerze podana przez Radę Ogólną Lekarską Królestwa Polskiego, O poznawaniu, sposobach zapobieżenia i leczeniu choroby cholera morbus zwanéj”.
17 K. Łukaszewicz, Wspomnienia starego lekarza o czasach powstania listopadowego (1825-1831), Zamość 1937, s.68-69.
18 Wisła. Miesięcznik... s.439.
19 Kurier Lwowski 1901, 1904, 1919.
20 Ł. Mieszkowski, Największa. Pandemia hiszpanki u progu niepodległej Polski, Warszawa 2020, s.140-141..
21 Tamże.
22 Wisła. Miesięcznik ….s.430.
23 Wisła. Miesięcznik ss. 349- 350.