Zdrowie i niezdrowie czyli krótka gawęda o tym jak nasi przodkowie radzili sobie z chorobami.

         Większość badających przeszłość historyków skupia się na wydarzeniach burzliwych, ważnych, sensacyjnych; dotyczy to historii powszechnej i regionalnej. Owszem, wojny i powstania narodowe nie omijały gminy Modliborzyce i miały wpływ na historię oraz (może nawet przede wszystkim) na upadek gospodarczy tego terenu. Zdecydowanie w cieniu wielkiej historii pozostaje zainteresowanie życiem codziennym, zwykłymi problemami naszych przodków, jak chociażby problemy zdrowotne.

         Dzisiaj istnienie Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej (choć tak naprawdę określenie Ośrodek Zdrowia lub Przychodnia to najczęściej używany zwrot jeśli chodzi o tę placówkę) jest dla mieszkańców obecnej gminy Modliborzyce rzeczą oczywistą. Aż dziw, że dotąd siedemdziesięcioletnia działalność Ośrodka Zdrowia nie została szerzej opracowana na gruncie historii regionalnej; może chociaż niniejszy tekst będzie potraktowany jako wstęp do takiej publikacji, bo jego celem jest skrótowy przegląd zagadnienia: jak na terenie gminy i parafii Modliborzyce wyglądała pomoc medyczna. Gdy chorzy mieszkający na tym terenie szukali ratunku, ulgi w cierpieniu, pomocy bardziej fachowej niż medycyna ludowa.

Modliborzyckie Szpitale

         Instytucja szpitala w Modliborzycach powstała niemal równocześnie z lokacją samego miasta bo już w 1654 roku sam Stanisław Wieteski nie poskąpił grosza na jej dotowanie i doinwestowanie. W późniejszych latach również znaleźli się chętni do sponsorowania tejże instytucji.
         Szpital przykościelny początkowo znajdował się w rogu cmentarza, od strony miasta, ale to lokum zmieniono gdyż w w tym miejscu stanął dom organisty. Zresztą w swojej długoletniej historii drewniany budynek szpitala kilkakrotnie zmieniał placówkę, mimo to przez wieki określenie „przykościelny” traktowano dosłownie bo pozostawał w bliskim sąsiedztwie kościoła w Modliborzycach. Po przekazaniu działki i lokum miejscowemu organiście szpital przeniesiono.
          „Na drugiej stronie jest plac należący do szpitala który się ciągnie (...) ku stawowi i drodze do Dąbia bieżącej. Na tym placu jest wystawiony szpital w którym są 4 izby, w jednej izbie 2 okna, w drugiej i 3ciej po jednym oknie, w 4tej są dwa okna. Dwie izby o jednym piecu, i komin mają wywiedziony. Resztę tego placu należącego do szpitala zasiewa mieszczanin, i daje trzecinę ubogi. W tym szpitalu jest ubogich czworo”.
        Ale, rzecz najważniejsza, działalność tej placówki mocno odbiegała od dzisiejszych wyobrażeń. Pensjonariuszami tego budynku byli przede wszystkim ludzie nie mający gdzie mieszkać, niekoniecznie musieli być chorzy lub potrzebować pomocy lekarskiej. W przypadku braku sponsorów, którzy pokrywali potrzeby przebywających tam mieszkańców; ich utrzymanie, związane z wyżywieniem, pokrywał proboszcz rozległej parafii Modliborzyce czyli utrzymywani byli z datków wszystkich parafian. Jednak pensjonariusze szpitala nie do końca żyli tylko z jałmużny bo proboszczowie wskazywali im różnego rodzaju zajęcia, które ci mieli wykonywać. Chociażby w 1806 roku proboszcz Piotrowski zlecił pensjonariuszowi „człowiekowi ubogiemu a wykształconemu” by ten nauczał grupę miejscowej młodzieży „sztuki pisania i czytania”.
             W tym czasie wizytacje biskupie podkreślały fakt, że budynek był w złym stanie (zalecano budowę nowego), niemniej „szpital” pełnił więc też funkcję szkoły parafialnej. Jak już stwierdzono w naszym wyobrażeniu działalność tego szpitala kojarzy się bardziej z rodzajem domu opieki niż z fachową pomocą medyczną jaką oferują dzisiejsze szpitale, niemniej takiego nazewnictwa używano i nikt z ówczesnych nie kwestionował faktu istnienia szpitala w Modliborzycach.
            Podczas I wojny światowej, w końcu 1914 roku w Modliborzycach Rosjanie założyli szpital frontowy. Umiejscowiono go również w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła. Moskalom nie chodziło o kontynuowanie tradycji szpitalnictwa w tym miasteczku. Otóż do tego lazaretu zwożono żołnierzy, którzy ucierpieli podczas walk w wyniku operacji warszawsko- dęblińskiej, z tym że większe straty ponosiła armia cara nie od kul, ale w wyniku epidemii tyfusu, czerwonki i cholery.
         W ówczesnym powiecie janowskim założono szereg lazaretów (głównie epidemiologicznych o numerach: 80, 100, 103, 211, 344, 418, 422, 444, 445). Umiejscowienie tego szpitalu obok modliborzyckiego kościoła, czyli w miejscu gdzie licznie gromadzili się mieszkańcy, było fatalną decyzją. Epidemia czerwonki przeniosła się na cywili. Wirus zebrał obfite żniwo w samych Modliborzycach, jak i w okolicznych wioskach. Marnym pocieszeniem jest, że we Frampolu i Kraśniku sytuacja była jeszcze gorsza. Ofiar zarazy było znacznie więcej niż zabitych podczas bezpośrednich działań wojennych. To przede wszystkim epidemia zdziesiątkowała modliborzycką społeczność w czasie I wojny światowej. Śmiertelność musiała być tu wysoka skoro sami Rosjanie zdecydowali się na szybszą likwidację lazaretu.

Dziewiętnastowieczne epidemie w parafii i gminie Modliborzyce

        Epidemia, mór, zaraza, morowe powietrze, te zwroty były często powtarzane przez naszych przodków w XIX w. a i wcześniej również były on znane mieszkańcom.
        W 1814 roku odnotowano przypadki zarazy w parafii Modliborzyce ale był to tylko wstęp do serii dramatów ludzkich jakie rozegrały się w samych Modliborzycach i okolicy a trwających właściwie 1918 roku. Chociaż i ta data nie jest żadnym wyznacznikiem albowiem w II Rzeczpospolitej epidemie nie wygasły….no ewentualnie zmniejszyło się ich natężenie.
     W maju 1831 na terenie między Janowem a Kraśnikiem odnotowano pierwsze poświadczone przypadki cholery. Następne nawroty tej epidemii były już tylko gorsze. W roku 1848 Tygodnik Lekarski alarmował o wyjątkowo dużej śmiertelności w Lubelszczyźnie. Medyk Bronisław Dzierżawski zanotował, że niewiele lepiej sytuacja wyglądała w latach 1852- 1853- 1855- 1867- 1873- 1882- 1883- 1892- 1900; wysoka liczba zgonów jest widoczna w księgach parafialnych z tych lat. Gwoli ścisłości; na przełomie XIX i XX w. epidemię cholery zastąpił tyfus i czerwonka, które (może z racji podobieństwa objawów a może z racji podobnych rezultatów ich występowania) wciąż nazywano cholerą.
       Trzeba stwierdzić, że w czasie występowania pandemii zdecydowana większość XIX wiecznej społeczności gminy Modliborzyce nie miała dostępu do fachowej pomocy medycznej świadczonej przez lekarza czy chociażby felczera lub jakiegokolwiek cyrulika. Owszem, w pobliskim Janowie i Kraśniku prowadzili praktykę medyczną lekarze i felczerzy, ale bariera finansowa (za wizytę u lekarza trzeba było zapłacić), bariera odległości (do medyka trzeba było chorego zawieźć a z tym też wiązały się koszty) okazywały się nie do pokonania. W walce z chorobami zakaźnymi jak i całym wachlarzem innych dolegliwości niezamożni i średniozamożni obywatele mieli do dyspozycji „medycynę ludową” a gdy ta nie wystarczała byli zdani na siebie.
       Modliborzycka gmina i parafia nie była jedyną, w której dostęp do pomocy medycznej był ograniczony. Rzec można: taka pomoc była luksusem dostępnym dla nie wielu Polaków. Wiedziały o tym władze lokalne i państwowe. Do miast dostarczane pisma informujące jak postępować w przypadku chorób zakaźnych. Królestwie Polskim władze zamówiły znaczne ilości broszury Macieja Kaczkowskiego pt. "Wiadomości o cholerze. O poznawaniu, sposobach zapobieżenia i leczeniu choroby cholera morbus zwanej”. Broszura opisywała sposoby leczenia osób zarażonych chorobą zakaźną a także postępowania w przypadku pogrzebów osób zmarłych wskutek epidemii cholery. Treść tej broszury była kilkakrotnie odczytana na modliborzyckim rynku. Niemniej bardziej popularne okazały mniej fachowe pisma i porady, chociażby praca medyka Witolda Podlewskiego, w której doradzano aby „dla zdrowia zarażone powietrze na czczy żołądek nie działało szkodliwie należy wódkę pić i fajkę palić”.
        Zresztą alkoholową terapię polecano w całej Europie i tu również miała znaczenie zamożność potencjalnych nosicieli zakażenia. W Anglii doktorzy zamożnym elitom zalecali picie szampana a biedniejszym wina. W Norwegii król przydzielił, jako lekarstwo, dla każdej rodziny po pół butelki koniaku. Jako bardziej medyczne i fachowe zalecano: „zamykać i leczyć podług nowo wtenczas wymyślonej metody. Dawano im wrzącą wodę jako napój. Jednakowoż zdaje mi się, że żaden z tych nieszczęśliwych tam i sposobem leczony nie wyzdrowiał” oraz „puszczanie krwi”.
        O skuteczności tych sposobów trudno się wypowiadać, w każdym razie epidemii nie powstrzymały. Chyba najtrafniejszą diagnozę powodów występowania wszystkich XIX wiecznych pandemii przedstawili polityk Kajetan Moroziewicz: „Choroby gorączkowe zwłaszcza między ludem wiejskim się panoszą. Główną przyczyną jest brak żywności" oraz doktor Łukaszewicz: „W chałupach, oprócz dymu, gdzie by się uwędzić było można, o dwóch maleńkich okienkach (...) Wiele wsi znajduje się bez wody(...) do gotowania biorą z kanału, a do mycia nie mają (...) Często zdarzało się, że lekarstwa wylewali za ścianę a kuracja kończyła sie na wylewaniu wosku". Inaczej rzecz ujmując podstawowa przyczyną epidemii była bieda i niedożywienie.
       Skoro mniej lub bardziej fachowe porady okazywały się nieskuteczne sięgano po inne środki zaradcze. Izolacja i kwarantanna była i jest uznawana za konieczność i środek zaradczy ale w południowej Lubelszczyźnie i w Galicji kwarantannę realizowano jako sposób do przywrócenia porządku między światem zdrowych a światem chorych i światem umarłych. Czyniono więc starania by ich ze sobą absolutnie nie mieszać.
        Na drzwiach domów gdzie stwierdzono przypadki zarazy malowano krzyże lub inicjały modlitwy karawacznej. W ogóle dla odróżnienia ofiar zarazy od innych zmarłych zastosowano dwuramienny krzyż czyli karawakę. Zresztą nie brakowało ludzi wierzących, że znaki na domostwach były kreślone palcem anioła śmierci. Może miało to usprawiedliwić postępowanie wobec chorych bo drzwi stygmatyzowanych domostw przybijano gwoździami co w efekcie sprawiało, że stawały się one ...umieralniami.
       Zresztą pomór nie znał granic politycznych, religijnych czy kulturowych. Ówczesna prasa (Kurier Lwowski) mocno piętnowała żydowski obrzęd szwarce chasene, nie obyło się bez narzekań na fanatyzm i zabobony jakim hołdować mieli Żydzi mieszkających na terenie Galicji i południowej Lubelszczyzny (chociaż o tego typu praktykach wspominano też w innych krajach Europy). Zarazę postrzegano jako surową karę boską za popełnione grzechy. Winy należało więc zmazać dobrym uczynkiem. Jest to nakaz religii judaistycznej ale wszak też i chrześcijańskiej. Trudno powiedzieć dlaczego społeczności żydowskie jako zadośćuczynieniem uznały ufundowanie wesela najuboższym członkom swojej gminy, ale praktyki organizowania tego typu „wesel cholerycznych” miały miejsce zarówno w Galicji jak i na terenie Lubelszczyzny. Może zwyczaj ten nie wzbudzałby aż takich kontrowersji gdyby nie fakt, że uroczystości organizowano na cmentarzach czyli lokalnych „kierkutach”. Szwarce chasene czyli czarne wesele, bo o tym tu mowa, było formą oczyszczenia za popełnione winy. Prowadzący ceremonię po trzykrotnym obróceniu nad głową białego koguta po rytualnym uśmierceniu tegoż ofiarowywał go nowożeńcom. Następnie goście weselni ofiarowując dary obracali je trzy razy nad głową i ofiarowywali młodej parze, wraz z darami przekazując też swoje winy. Oczywiście możemy i dziś być zdegustowani tymi praktykami, ale ci ludzie byli po prostu bezradni. Na skuteczną, fachową pomoc medyczną liczyć nie mogli toteż zwrócili się do sposobów znanych od wieków; czyli ku przesądom i czarom.

Medycy, felczerzy, cyrulicy, znachorzy i położne. Czyli ci, którzy nieśli pomoc w chorobach

          Wszyscy ci, którzy nieśli pomoc medyczną społeczności lokalnej są najbardziej zapomnianymi bohaterami historiografii regionalnej. Wojskowych, insurgentów- powstańców walczących o wolną Polskę wspominamy częściej i chętniej niż chociażby sanitariuszy i personel medyczny, zarówno wojskowy jak cywilny.
        Kiedy pojawia zagadnienie medycyny ludowej zwykle wspominani są też praktykujący ją znachorzy. O okolicznych znachorach -cyrulikach zapisano niewiele informacji. O jednym z nich wspomina Marian Maciejewski w swojej książce pt. „Pokoleniowo zaczytani”. Otóż ten znachor mieszkał „w szałasie, w Borze koło Błażka”. Do tego specjalisty, „który leczył ziołami czarami?” w latach dwudziestych XX w. zawieziono młodego Mariana Maciejewskiego. Po latach pacjent wspominał: „Był to stary zarośnięty człowiek w szałasie. Po różnych ceremoniach i obrzędach namaścił mnie ziołami i odprawił czary. Takich wizyt miało być wiele”. Owszem, sam opis leczenia może budzić mieszane odczucia, ale wyleczony pacjent stwierdził, że „po wyleczeniu przez pustelnika już nigdy nie chorowałem” i o to przecież chodzi w każdej kuracji.
         W połowie XIX w. posługę lekarską w Kraśniku sprawował słynny lekarz Łukaszewicz, ale z jego pomocy mogli skorzystać tylko najzamożniejsi, jak choćby Feliks Doliński- właściciel dóbr Modliborzyce. W Modliborzycach często bywał Pankowski- aptekarz i medyk mieszkający w Zaklikowie. To właśnie Pankowski dokonywał oględzin zwłok zamordowanego przez rosyjskich żołnierzy Ignacego Solmana, Gorzkowskiego, Lipińskiego. Opiekował się też poranionymi w walkach insurgentami i rosyjskimi wojakami. Mimo to w Modliborzycach i okolicznych miejscowościach nie było medyka, który przebywał by tu na stałe.
          Skoro już mowa o aptekarzach to nie sposób pominąć doniosłego wydarzenia; otóż w 1898 państwo Kubiccy: Wacław Kubicki wraz z małżonką Antoniną z Pleśnarowiczów Kubicką otworzyli pierwszą w historii Modliborzyc aptekę. Dziś działalność takiej placówki wydaje się rzeczą prozaiczną lecz wówczas obecność apteki w małym miasteczku wydatnie podnosiło jego rangę i powagę.
Kiedy więc pojawił się w Modliborzycach medyk, który leczył, pomagał i miał na tym polu sukcesy? Wydaje się, że dyplomowany felczer osiedlił się tu przypadkowo. Pochodzący z okolic Lublina Wincenty Zieliński ukończył warszawską szkołę felczerską i znalazł zatrudnienie w szpitalu w Janowie Lubelskim, w którym pracował od 1875 jako felczer na stanowisku pomocnika medycznego ówczesnego ordynatora Marcelego Zańskiego.
          Liczący sobie 32 lata felczer Wincenty w 1880 roku zawarł związek małżeński z Wandą Olszewską, córką Pawła Olszewskiego i Marianny z Turowskich. Rodzice pani Wandy pochodzili z Brześcia Kujawskiego i od lat siedemdziesiątych zamieszkiwali w Janowie. Wanda Olszewska w dniu ślubu liczyła sobie niespełna siedemnaście lat. Mimo pewnej różnicy wieku małżeństwo Zielińskich należało do udanych i było obdarzone licznym potomstwem. Bezpośrednio po ślubie nowożeńcy zamieszkali w obszernym domu sędziego Olszewskiego "umiejscowionym nieopodal budynku sądu".
Zielińscy do 1887 mieszkali w Janowie, natomiast w 1888 przenieśli się do Modliborzyc. Trudno powiedzieć co zadecydowało o przeprowadzce i dlaczego pan Wincenty zaprzestał wykonywania praktyki felczerskiej w janowskim szpitalu. Możliwe, że w tym przypadku chodziło o względy ekonomiczne, ponieważ szpital w Janowie, utrzymywany przez magistrat miejski, nader często przeżywał "trudności finansowe", co wiązało się z zaleganiem w wypłacaniu skromnych pensji dla personelu szpitalnego.
           W Modliborzycach Wincenty Zieliński utrzymywał się z prowadzenia "prywatnej" działalności felczerskiej co dawało mu większe dochody niż praca w Янoвской больницы. Ponadto w domu u państwa Olszewskich nowożeńcom było po prostu za ciasno; jak już wspomniano małżeństwo Zielińskich było obdarzone licznym potomstwem; chociaż; z trzynaściorga dzieci Zielińskich tylko pięcioro dożyło wieku dorosłego. Jakkolwiek to zabrzmi; taka śmiertelność wśród dzieci była wówczas częsta. Przy czym Zielińscy wcale nie należeli do ludzi biednych. Wincenty Zieliński sprawował swoją praktykę felczerską do końca I wojny światowej.
           Na tym stanowisku zastąpił go syn Kazimierz- rodowity „Modliborzak”, który słynnym „modliborskim doktorem Judymem” został ….chyba też przypadkiem.
      Kazimierz Mieczysław Zieliński urodził się 4 marca 1889 w Modliborzycach. W 1896 roku. Siedmioletni Kazimierz rozpoczął edukację w trzyklasowej szkole elementarnej I stopnia w Modliborzycach. Równocześnie "solidne wykształcenie podstawowe w języku polskim zapewniał ojciec Wincenty”. Tak na marginesie; o "carskiej szkole" w rodzinnym miasteczku Kazimierz wypowiadał się z sympatią i uznaniem: "edukowano tam krótko ale solidnie". W 1906 roku siedemnastoletni Kazimierz rozpoczął praktykę szpitalną w Szpitalu Powiatowym w Janowie. "Po sześciu latach praktyki szpitalnej 10 września 1912 roku złożyłem chlubny egzamin według programu warszawskiej Szkoły Felczerskiej Cywilnej w Lekarskim Urzędzie w Warszawie uzyskawszy dyplom pod numerem 7148".
          Wcześniej bo w 1883 dyplom lekarski na Uniwersytecie Warszawskim odebrał urodzony w Wolicy Tomasz Solman, jednak Solman swoich losów nie związał z miejscem swojego urodzenia bo został światowej sławy medykiem dysponującym własną, prywatną kliniką w Warszawie.
          Pierwsza wojna zmieniła życie młodego Kazimierza; został oficerem w armii carskiej w randze sztabskapitana. Podlegały mu polowe lazarety na terytorium dzisiejszej Ukrainy a nawet rozległy kompleks szpitalny w Swiatoszynie niedaleko Kijowa.
         W 1918 Kazimierz Zieliński powrócił do Modliborzyc. W końcu 1918 roku w odrodzonym państwie polskim został pierwszym kierownikiem szpitala w Janowie. Następnie objął placówkę felczerską we Frampolu i tam planował pozostać gdyby nie „sprawy rodzinne, które zmusiły go do powrotu do domu rodzinnego”.
          Od 1923 roku przez następne trzydzieści lat felczer Zieliński leczył i pomagał ludziom. Podczas swojej praktyki medycznej leczył chorych zakaźnie: na tyfus, czerwonkę, gruźlicę, ale też nie obce były mu przypadki chirurgiczne: wojenne rany postrzałowe czy ofiary bombardowania. Medyk był z niego nieprzeciętny bo najczęściej powtarzaną opinią o nim było: „wyleczyć umiał a jak wyleczyć się dawało to w cierpieniu potrafił ulżyć albo słowem dodać otuchy”. Pan Kazimierz był postacią nietuzinkową do dziś wspomina go starsze pokolenie ale też i młodsi nieraz słyszeli o „doktorze z Modliborzyc”. Fenomen tego człowieka polegał nie tylko na rozległej wiedzy medycznej ale sprawdził się też jako społecznik, organizator a także...strażak był z niego nieprzeciętny.
          W wyniku zabiegów Kazimierza Zielińskiego w 1947 utworzono w Modliborzycach Ambulatorium przemianowane w 1948 na Ośrodek Zdrowia. Umiejscowiony w rynku, w sąsiedztwie oddanej do użytku szkoły. Starania o utworzenie punktu ambulatoryjnego w Modliborzycach pan Kazimierz czynił w dwudziestoleciu międzywojennym. W latach 1926 -1927 na Lubelszczyźnie powstało sporo takich ośrodków. Były to instytucje prowadzące akcje zapobiegania chorobom społecznym i zakaźnym, propagowały higienę i podnoszenie zdrowotności. Wszystkie te założenia wzorowo wypełniał felczer Zieliński, ale jako główny powód odrzucenia wniosku o utworzenie takiego ośrodka podawano "konieczność posiadania uprawnień lekarza przez prowadzącego placówkę".
          Kazimierz Zieliński zmarł 16 grudnia 1954 roku. Zmarłego zastąpił lekarz pediatra Dariusz Kossakowski.
       Na koniec osoby zupełnie pomijane, zapomniane a przecież jakże ważna i kluczowa była ich działalność. Mowa tu o miejscowych akuszerkach. Właściwie to zachowało się o nich niewiele informacji poza krótką wzmianką na temat czym się zajmowały, wpisywaną przy akcie zgonu przez miejscowego proboszcza. Pierwszymi dyplomowanymi położnymi w Modliborzycach były siostry Kazimierza Zielińskiego: Wiktoria z Zielińskich Starzyńska i Helena Zielińska. Obydwie panie ukończyły pełne kursy przygotowawcze we Lwowie i rozpoczęły pracę w lokalnym środowisk. Niestety los nie okazał się łaskawy dla sióstr pana Kazimierza. Przyszło im wykonywać swój zawód wśród społeczności biednej, w czasach pandemii tyfusu i grypy hiszpanki. Helena Zielińska zmarła w Niedrzwicy w 1923 roku w wieku 19 lat. Wiktoria czyli „pani Wikcia” zmarła w 1943 roku w wieku 60 lat.
       Zamiast „krótkiej gawędy” czytelnik musiał tu przedrzeć się przez kilka stronic tekstu a jest to tylko garść zebranych informacji, które świadczą jak wielkim problemem był brak dostępu do fachowej pomocy medycznej a także jak znaczącą i wielką pracę wykonywali i wykonują ludzie niosący pomoc medyczną.

Opracował: M. Mazur