Od zagłady ludności żydowskiej z Modliborzyc i całego ówczesnego, dużego powiatu janowskiego upłynęło już ponad osiemdziesiąt lat. Właściwie to o społeczności starozakonnych mieszkającej przez wieki na terenie miasta potem osady i w ogóle w obrębie gminy Modliborzyce nie napisano jeszcze osobnej, szerszej a opartej na źródłach archiwalnych, publikacji. To nawet dziwne bo śladów obecności starozakonnych w Modliborzycach a i innych miasteczkach Lubelszczyzny nie brakuje do dziś.

Nie brak ich też w rzeczonych dokumentach archiwalnych, z których nawet po pobieżnej kwerendzie wyłania się obraz życia codziennego sprzed wieków. Codzienności, która wcale nie była sielankowa ani „cukierkowa”; zresztą nie powinna i nie musiała taka być. Kłótnie spory, które znajdowały rozstrzygnięcie w rozprawach sądowych. Tak, w ciągu wieków sąsiedztwa były wzajemne zarzuty i autentyczne krzywdy. Ale też nie brakowało współdziałania na co dzień, „bo cóż cóż począć jak nie ma żydowskiego przekupnia” albo „krawca czy szewca żydowskiego co i z giezła frak wyszykuje”. Wspólne dzielenie niedoli podczas wojen, powstań narodowych, pożarów, epidemii. Była codzienność dwóch żyjących obok siebie kultur, które w znacznym stopniu uzupełniały się nawzajem i chyba nikt nawet nie pomyślał, że kiedykolwiek może być inaczej. Relacje polsko -żydowskie na terenie Lubelszczyzny zdaniem autora trafnie charakteryzuje powiedzenie „Z Wami trudno, bez Was nudno[1].

Być może nie jest dobrym pomysłem by historię „naszych Żydów” mieszkających w  osadzie i gminie Modliborzyce zaczynać od jej tragicznego końca gdyż w tej publikacji opisane zostały ostatnie lata istnienia społeczności żydowskiej. Niemniej dostępność dokumentów i przekazów pozwala nie tylko na dokładną rekonstrukcję wydarzeń sprzed osiemdziesięciu lat, ale jest okazją do wyjaśnienia wydarzeń, które wspominane są do dziś. Kilka lat okupacji niemieckiej zmieniło bieg historii Polski i Modliborzyc. Był to czas tragiczny niosący zagładę starego świata, mocno niedoskonałego, ale też nie pozbawionego pozytywnych.

       Przed  laty na łamach wydawanego przez Urząd Miejski i Bibliotekę u Kazimierza w Modliborzycach kwartalnika „Wieści Gminne” ukazał się artykuł Aleksandra Dziadosza, w którym pan Aleksander opowiadał o swoim dzieciństwie, które spędził w Modliborzycach.

Autor zwrócił się w tymże artykule do czytelników: „Spełniając prośbę mojej matki, pozwolę sobie napisać jeszcze kilka słów o wydarzeniach, które zapewne w historii Żydów tamtego regionu nie znalazły należnego im miejsca. A chodzi przecież o bardzo liczną społeczność – nie jednostki. Bo kto dziś pamięta o tym, że w 1941 r. do Modliborzyc trafiły dwa transporty Żydów z Wiednia i Pragi Czeskiej?  Kto napisał, ba nawet zainteresował się ich losami?”

Słowa nie pozbawione żalu i skargi, które łatwo zapadają w pamięć. To prawda, czas wojny i tragicznej w skutkach niemieckiej okupacji, ale też czas zagłady starego świata oraz końca współistnienia, dwóch kultur w Modliborzycach i okolicznych miejscowościach nie doczekał się szerszego opracowania, chociażby na gruncie historii regionalnej. A przecież były to wydarzenia, które mocno zapisały się w pamięci naszych przodków. Nawet więcej:  tragedię i traumę sprzed ośmiu dekad nie tylko wspominamy ale i odczuwamy do dziś. Jest więc o czym pisać a poza tym...Kto wie? Może zaprezentowana tu publikacja uczyni zadość woli zacnego pana Dziadosza.

 

Kilka wieków wspólnej historii

W kilkusetletniej historii miasta i gminy Modliborzyce społeczność żydowska była obecna właściwie od zawsze. To nic dziwnego bo we wszystkich miastach i osadach Dawnej Rzeczypospolitej, gdzie istniały, jarmarki, sklepy, kramy, rzemiosło i handel tam też byli Żydzi; zresztą dawna Rzeczpospolita i ziemie nigdy nie były etnicznym monolitem. O mieszkających w Modliborzycach starozakonnych wspominają już źródła XVII wieczne, a już w XVIII wieku udział starozakonnych z Modliborzyc i w lokalnym życiu gospodarczym, czyli w handlu, pożyczkach, ale i w malwersacjach czy procesach sądowych jest już znaczący[2]. W XIX wieku liczba obywateli wyznania judaistycznego w Polsce jak i w samych Modliborzycach, znacząco wzrosła. Jednocześnie postawa ludności żydowskiej wobec niepodległości Polski i powstań narodowych bywała różna; od patriotycznej, przez obojętną aż po wrogość i jawną kolaborację z zaborcami.

W pierwszych dekadach XX wieku dla Polaków mieszkających we wsiach i miastach Lubelszczyzny obecność Żydów, wspólne relacje z nimi istnienie synagog, kirkutów i żydowskich łaźni była oczywista i trudno byłoby znaleźć kogoś kto przewidziałby, że historia potoczy się tak tragicznie. Mało tego, nie przypuszczano by przyszłość przyniosła jakiekolwiek zmiany. O Modliborzycach z czasów międzywojnia wspominał Aleksander Dziadosz: „Miasteczko było w znacznej części /około 40%/ zamieszkałe przez rodziny żydowskie, trudniące się drobnym handlem i rzemiosłem. Społeczność żydowska i katolicka żyła na ogół w zgodzie i nie było przypadków większych nieporozumień, mimo nasilonej w ostatnim roku przed wojną propagandy antyżydowskiej, prowadzonej odgórnie przez organizacje o zabarwieniu prawicowym. Cała infrastruktura miasteczka: to gmina, poczta, kościół, bożnica, szkoła podstawowa, szkoła żydowska, młyn, łaźnia, kaszarnie, olejarnie, rzeźnia i dużo drobnych sklepów i warsztatów rzemieślniczych, pracujących na potrzeby okolicznych wsi i zaopatrzenie jarmarków i targowisk”[3]. Bez mała trzysta lat wspólnej historii, wspólnej pracy, kontaktów, handlu ale i nieporozumień, stworzyło społeczność, wcale nie pozbawioną wad i problemów, ale potrafiącą wspólnie żyć i pracować.

 Jeszcze latem 1939 roku społeczność gminy Modliborzyce nie przygotowywała się do wojny. Ot chociażby w dziedzinie szkolnictwa i oświaty: radni czyli miejscowi Polacy i Żydzi zamierzali otworzyć szkołę I stopnia w Michałówce[4] a w samych Modliborzycach ci sami radni zawiązali Koło Towarzystwa Popierania Budowy Publicznych Szkół Powszechnych w Modliborzycach z prezesem w osobie proboszcza, księdza Stanisława Rybka zamierzali zbudować dużą funkcjonalną szkołę dla miejscowej młodzieży[5]. Prawda, że akurat Żydom- posiadaczom sklepów dużo mniej spodobał się pomysł, który podjęło Stowarzyszenie Mężczyzn Katolickich, działające w Modliborzycach. A dotyczył on zakazu handlu w niedzielę na terenie osady i gminy Modliborzyce oraz założeniu własnej placówki handlowej. Niemniej zasady zdrowej konkurencji nie zostały tu złamane bo zakaz dotyczył wszystkich.

Przez tereny gminy i osadę przebiegała droga, której znaczenie wzrosło wraz z rozbudową Centralnego Okręgu Przemysłowego. W Modliborzycach powstała stacja automobilowa (przystanek) regularnie kursującego połączenia autobusowego czy raczej automobilowego a mieszkańcy osady zaczęli podejmować pracę w powstających fabrykach. Dawna rzeczywistość zaczęła się zmieniać, ale by poprawiać swoje niedoskonałości ten  stary świat potrzebował czasu. A tego czasu nie dała mu ówczesna światowa polityka i źli ludzie, którzy ją kreowali.

W latach trzydziestych  społeczność żydowskich chasydów w Modliborzycach  od dwustu posiadała zabytkową, XVIII wieczną. synagogę, ogrodzony murem kirkut oraz łaźnię, która po kilkudziesięciu latach działalności, zaczęła wymagać gruntownego remontu.

Czy kahał żydowski w Modliborzycach tworzyli ludzie zamożni? Wspomniany Aleksander Dziadosz pisze na ten temat: „Bogatszych rodzin było tylko kilka […] Były również rodziny żydowskie, zajmujące się: uprawą ziemi, dzierżawieniem sadów i stawów rybnych. Byli tez żebracy, których nie było stać na szabasową chałkę i świecę[6]. Podobnie w swoich wspomnieniach wypowiada się siostra pana Aleksandra- Alicja Mularska  Dziadosz: „Było dużo w naszym miasteczku (tj. w Modliborzycach) Żydów, ale bogatych mało. Pamiętam bardzo dobrze Żyda Jola, który miał sklep tekstylny ale i spożywczy”. Zapewne chodzi tu Hasmana Joela, który był też współwłaścicielem dużego bo liczącego 8 pokoi i 4 kuchnie, lokalu handlowego. Opłata za tak duży, dwukondygnacyjny,  sklep handlowy była wysoka bo w 1939 roku wynosiła 310 złotych. Zresztą Hasman Joel nie był jedynym posiadaczem domu handlowego bo majętność posiadali też Raca Moszek, Rozenfeld Wolf, Terenholc Dawid, Boim Słuwa a ostatnim „przedwojennym” właścicielem obiektu był Abram Śpiewak[7]. Trzeba jednak zastrzec, że w tym i innych przypadkach, właściciel lub współwłaściciel nie zawsze mieszkał w Modliborzycach.

Za zamożnych obywateli (umownie) uważano tych, którzy posiadali kamienice czyli budynki murowane. Taki lokal posiadał Dymburt Majer, a otrzymał go w spadku od Szlema Muszela. Chociaż dom składał się z lokalu i kuchni to  czynsz za nieruchomość w 1939 roku wynosił 40 złotych[8]. Mniejszą kamienicę  posiadał Tojman Wolf, który przejął ją od Ajsamana Uszera i Lejby Lofera. Toytman płacił za posiadłość 15 złotych czynszu[9]. Do zamożniejszych mieszkańców należał Laufer Lejba. W swoim dwupoziomowym domu prowadził mleczarnię czyli skupował mleko i handlował nabiałem. Jego posiadłość składała się z dwóch kuchni czyli w każdym z lokali był piec. Laufer Lejba płacił w sumie 40 złotych czynszu, ale interes chyba zaczął przynosić straty bo w połowie 1939 roku jego prywatna mleczarnia została zamknięta a czynsz zmniejszony do 20 złotych[10]. Sąsiadem tegoż był Ajzman Cudyk, który posiadał murowany parterowy dom składający się z pokoju i kuchni a czynsz za nieruchomość wyniósł go również 20 złotych[11]. Podobny czynsz płacił też Beserman Chaim, Zylbert Herszek, Lederfajn Tojwia, Grosgold Moszek, Rozenbuś Szulim, Grosman Szapsa, Josek Wajntraub, Grynberg Josek, Zenstern Josek[12]. Za kamienicę służącą wyłącznie jako mieszkanie wysokość czynszu wynosiła nie mniej niż 15 i nie więcej niż 25 złotych w 1939 roku. Z reguły były to domy jedno lub dwupokojowe, czyli „lokal” i kuchnia a kiedy taki dom nie był „w połowie” sklepem to był warsztatem szewskim, krawieckim czyli mieszkaniem rzemieślnika i jego rodziny. Zresztą podobną  zasadę można zastosować w przypadku właścicieli domów drewnianych. Oprócz wspomnianego Hasmana Joela zamożnym Żydem był Boim Chanenbaum. Jego kamienica składała się z dwóch kondygnacji, dwa pokoje na parterze wykorzystywano jako sklep i magazyn a piętro było pomieszczeniem biurowym. Ale też czynsz był na miarę bogatego kupca bo wynosił 130 złotych[13]. Takie same opłaty czynszowe ponosiła też Grosgold Neta, która w swojej kamienicy posiadała sklep i piekarnię[14]. W ewidencji nieruchomości znajduje się też Bożnica, która nie podlegała opłatom czynszowym[15]. Księga Ewidencji Nieruchomości w Modliborzycach wymienia najwyżej kilkanaście budynków murowanych, które w 1939 roku były w posiadaniu ludności żydowskiej, dodajmy też, że niektóre te budynki miały naprawdę mały metraż powierzchni użytkowej, żadna z wymienionych kamienic nie posiadała łazienki[16]. Podsumowując: lokalna żydowska społeczność nie była ani wyjątkowo liczna, ani wyjątkowo zamożna a domy Żydów i Polaków sąsiadowały ze sobą na każdej ulicy Modliborzyc.

 

Jesień 1939 roku

Chociaż społeczność osady i okolicznych wsi nie czyniła przygotowań do wojny ale jej tragiczne skutki szybko dały znać o sobie; oto już 8 września niemieckie lotnictwo zbombardowało Modliborzyce i okoliczne wsie, bomby spadły też na Janów Lubelski. Po raz drugi Niemcy powtórzyli nalot już 15 września. Dla mieszkańców był to prawdziwy początek końca dawnego, spokojnego świata. W niewielkiej miejscowości schroniło się wielu uchodźców z zachodniej Polski oraz żołnierzy Wojska Polskiego. Bomby zabiły ponad 80 osób: miejscowych i uchodźców, którzy przebywali w osadzie, zniszczeniu uległo wiele budynków. Straty w infrastrukturze budynków mieszkalnych okazały się tym bardziej dotkliwe ze względu na dużą ilość uchodźców, Polaków i Żydów, którzy od września 1939 roku znaleźli schronienie na terenie gminy Modliborzyce. Co ważne ważne w najbliższych miesiącach uciekających przed wojną i wysiedlonych będzie jeszcze przybywać.

Porównując liczebność gmin żydowskich to tuż przed wojną na terenie ówczesnego „dużego” powiatu janowskiego, w 22 gminach, zamieszkiwało 16 424 starozakonnych[17]. Natomiast w całej gminie i osadzie Modliborzyce oficjalnie mieszkało 1021 osób wyznania mojżeszowego[18]. Nie była to społeczność najliczniejsza, ani najzamożniejsza; niemniej to właśnie na terenie osady  i sąsiednich wsi utworzone zostało jedno z liczniejszych gett w powiecie janowskim. Użyte zostało tu słowo „getto” bo w dokumentach  okupanci pisali o utworzonym i działającym getcie w Modliborzycach i kierującym nim Judenracie. Z drugiej strony odnosząc to określenie do czasów okupacji to słowo getto jest rozumiane jako wydzielony i ogrodzony teren, w którym Niemcy zgromadzili i kontrolowali ludność żydowską. Takie zamknięte getta Niemcy organizowali w miastach, gdzie łatwiej wydzielano dzielnice, w zakładach i fabrykach organizowano pracę przymusową, teren był ogradzany i pilnowany przez żandarmów.

Tymczasem w odniesieniu do Modliborzyc wyglądało to inaczej, zresztą Modliborzyce nie były odosobnionym przypadkiem bo tego rodzaju getta otwarte zakładano we wsiach i osadach na terytorium okupowanej Polski. Owszem, jeszcze wiosną 1941 roku, gdy liczba starozakonnych, którzy znaleźli się na terenie gminy Modliborzyce znacznie się zwiększyła, zakładano konieczność budowy baraków[19] i wyznaczenia wydzielonego terytorium getta. Rzecz ciekawa: w pismach niemieckich urzędników i aktach wydawanych przez aparat biurokratyczny w odniesieniu do Modliborzyc przewijają się zwroty; eine kleine Stadt, Modliborzyce Stadt, kleine Städte natomiast miejscowa Rada Żydowska w raportach i pismach do władz niemieckich używa określenia wieś (Dorf) unikając też słowa Siedlung czyli osada. Być może wynikało to z obaw aby władze okupacyjne nie wydały nakazu wydzielenia osobnego terenu i zamknięcia w nim ludności żydowskiej. Mimo wszystko wydarzenia potoczyły się inaczej. Tylko w samych Modliborzycach, nie mówiąc o okolicznych wsiach,  Żydzi i Polacy nigdy nie mieszkali w osobnych częściach tego miasteczka, lecz ich posesje sąsiadowały ze sobą. Ponadto przez miejscowość przebiegają drogi ważne dla komunikacji cywilnej i wojskowej, nie można było ich zwyczajnie zablokować lub wyznaczyć w inny sposób. Do tego dostęp do wody pitnej, brak kanalizacji, brak funduszów chociażby do budowy wspomnianych baraków. Powodów zapewne było dużo więcej, więc: „miejscowe społeczeństwo i tak przeciążone świadczeniami ponad jego siły[20], musiało przyjąć wszystkich uchodźców.

Jednak i tu nie brakowało problemów bo osada dotkliwie ucierpiała podczas wrześniowych bombardowań a poza tym nigdy nie była duża, nie było tu fabryk i dzielnic. W skrócie była to typowa osada czy jak kto woli miasteczko, jakich w południowo- wschodniej Polsce nie brakowało. Wysiedleni musieli więc zostać ulokowani w pobliskich wsiach: Lute, Dąbie, Słupie, Wolica. Zarówno chrześcijanie jak i miejscowi starozakonni, przyjęli pod dachy swoich domów ponad 1500 Żydów a oprócz nich setki uchodźców chrześcijan z innych części Polski.

Zwrot „miejscowe społeczeństwo” w tym przypadku odnosi się do Polaków i Żydów co z perspektywy dzisiejszej wydaje się oczywiste ale trudno nie dostrzec wysiłków władz okupacyjnych (nawet władz na gruncie powiatowym) by te społeczności odizolować, poróżnić, skłócić. Tej polityce służyły wydawane zakazy korzystania ze wspólnych instytucji publicznych (poczty, szpitale, instytucje pomocy społecznej). Wydaje się, że w przypadku gminy Modliborzyce jak i powiatu janowskiego często nie miały szans na realizację bo nakazami i restrykcjami nie można w krótkim czasie zmienić porządek kształtowany przez kilka wieków. Z tego powodu w czasie funkcjonowania getta polscy furmani przewozili Żydów, z pobliskich lasów Polacy dostarczali Żydom opał, felczer Zieliński użyczał Ambulatorium swoich ziołowych lekarstw a od żydowskich szewców i krawców Polacy wciąż kupowali odzież. Polityka okupantów psuła i utrudniała normalne funkcjonowanie ale nie mogła go zniszczyć póki dwie społeczności wciąż żyły obok siebie.

Do jesieni 1942 roku zarówno miejscowi i jak i deportowani Żydzi poruszali się dość swobodnie po terenie osady i okolicy. Poza tym wszystkie instytucje podległe jurysdykcji Rady Żydowskiej starano się lokować w bliskim sąsiedztwie synagogi, czyli w samych Modliborzycach, więc osiedleni w okolicznych wsiach kiedy chcieli skorzystać z poczty, Kuchni Ludowej czy form zapomogi musieli mieć swobodę poruszania po terenie gminy by móc dotrzeć do osady.

Prawda, uchodźców przyjmowali mieszkańcy wielu miast i wsi Lubelszczyzny czy powiatu janowskiego. Często był to nakaz władz. Niemniej wspomnieć należy, że ubodzy ludzie mieszkający w ciasnych domostwach już od końca 1939 roku, przez wiele miesięcy potrafili zgodnie dzielić je z innymi nieszczęśnikami[21].

Dlaczego więc dużego getta nie stworzono w Janowie Lubelskim i tam nie umieszczono Żydów z Modliborzyc? Wszak Niemcy właśnie tak zrobili w Kraśniku.  Przed 1939 rokiem gmina żydowska w mieście powiatowym była ponad trzykrotnie liczniejsza niż w Modliborzycach bo szacowano ją na 3739 osób[22]. Być może początkowo Niemcy mieli takie plany. Tymczasem infrastruktura Janowa wskutek wspomnianych wrześniowych bombardowań mocno ucierpiała. Tamtejsi Żydzi jeszcze jesienią 1939 roku opuszczali swoje domy, często zniszczone i chronili się w okolicznych miejscowościach. Ostatecznie w Janowie Lubelskim z kilkutysięcznej gminy starozakonnych wiosną 1940 roku pozostało i zamieszkiwało 178 lub 179 osób lub jak podawano, między 50 a 25 rodzin żydowskich[23], jesienią ta liczba zwiększy się do około 300 ludzi, są też dane informujące że na terenie gminy Janów pozostało od 750 do 1200 Żydów. Już we wrześniu 1939 roku z mocno zniszczonego Janowa Lubelskiego, do  Modliborzyc przybyła grupa Żydów, kolejne napływały do końca 1939 roku[24]. Podstawowym powodem tego exodusu były zniszczenia spowodowane w wyniku bombardowań Janowa, ale też niemożność odbudowy tych domostw bo władze nie dawały na to zgody. Nie bez znaczenia były też ekscesy wobec ludności żydowskiej jakich w Janowie dopuszczali niemieccy żołnierze i żandarmi. Najprawdopodobniej intencją Niemców było wypędzenie ludności żydowskiej z miasta powiatowego. Po zniszczeniach we wrześniu 1939 roku zabroniono Żydom odnawiać zniszczonych domostw a kiedy ludność nie mająca gdzie mieszkać zaczęła emigrować „gdy właściciele są nieobecni placówki i pozostałości po spalonych domach zostały skonfiskowane. Także place i mury własność Gminy Wyznaniowej (bożnica, synagoga, łaźnia, stary cmentarz) zostały skonfiskowane[25].

Początek 1941 roku
Jest źle  i może być gorzej” 

W styczniu 1941 żydowski Komitet Społeczny w Modliborzycach przedstawił „Sprawozdanie kasowe”. Jako „ofiary miejscowe” czyli z pieniędzy uzyskanych ze składek i podatków ludności żydowskiej uzbierano 1175 złotych i 85 groszy. Całość była przeznaczona na utrzymanie miejscowego ambulatorium i „akcje sanitarne”, ale suma składki nie wystarczała na pokrycie kosztów, chociaż wydają się one więcej niż symboliczne.

Za najbiedniejsze uznano 16 rodzin, które ogółem liczyły 71 osób, a wsparto ich kwotą pieniężną w wysokości 66 złotych 50 groszy. Akcja opałowa w styczniu 1941 czyli zaopatrzenie w drewno opałowe kosztowała 216 złotych. Dodatkowo zakupiono 1 parę butów za sumę 20 złotych[26]. O wsparcie z Pomocy Społecznej ubiegało się 381 osób podlegających pod Judenrat w Modliborzycach, ale wsparcie przyznano jedynie 276 najbardziej potrzebującym. Akcją dożywiania czyli rozdawnictwa suchego prowiantu objęto 223 osoby[27].

Na wynagrodzenie lekarza miejscowego ambulatorium (chodziło o dr Ozjasza Seemana) przeznaczono 300 złotych. Koszty, które określono jako „Wydatki za obiady na leczenie biednych” opiewały na sumę 679 złotych 50 groszy. Osobną pozycję stanowiły „wydatki na pogrzeb biednych”  a stanowiły 50 zł 20 groszy. Kosztownymi były wydatki na „akcje szpitalną” powiązaną z „wydatkami administracyjnymi” bo stanowiły 700 złotych. Podczas wizyt domowych medyk odwiedził 36 osób, rozdano 4 kg. mydła.

Natomiast w Sprawozdaniu wyraźnie zaznaczono, że nie uregulowano wydatków za pobrane lekarstwa i medykamenty. Zagadnienie stanu zdrowia ludności wyznania mojżeszowego, przebywających w 22 gminach powiatu janowskiego pogarszała się zastraszająco. W końcu 1940 roku Max Kaminer problem opisał w kilku zdaniach: „Stan zdrowotny ludności żydowskiej na terenie powiatu pozostawia wiele do życzenia głównie z powodu fatalnych warunków mieszkaniowych. Szpital Żydowski w Kraśniku wykazuje się stałym deficytem”. Oprócz złych „warunków mieszkaniowych” czyli stłoczenie dużej liczby ludzi na niewielkim obszarze, dochodziło niedożywienie, brak ciepłej odzieży, lekarstw. Na epidemię rzeczywiście nie trzeba było długo czekać bo zachorowania na czerwonkę i dur brzuszny odnotowano już w 1940 roku, ale wiosną 1941 były już przypadki zachorowań na tyfus plamisty. Lekarstwa były dobrem więcej niż deficytowym a ponadto drogim. We wrześniu 1941 doktor Seeman otrzymał zamówioną wcześniej dostawę medykamentów. Lista potrzeb musiała być długa ale to co otrzymano na pewno nie wystarczało na potrzeby liczącej wówczas prawie 2500 osób społeczności. A w wykazie otrzymanych środków oznaczono: 250 gram waty, 500 gram ligniny, bandaże 4-6-8 centymetrowe, 2 rolki plastrów, waciki do okładów, 3 metry gazy opatrunkowej, 100 gram jodyny. Nie trzeba by wykwalifikowanym medykiem aby stwierdzić, że tak zaopatrzone ambulatorium niewiele mogło pomóc, nawet gdy obsługiwał go tak ceniony lekarz jak doktor Ozjasz Seeman.

W lutym o pomoc materialną ubiegało się 424 osoby a wsparcie przyznano 301 obywatelom, których uznano za najbiedniejszych. Społeczność żydowska w Modliborzycach szybko i wyraźnie ubożała. Był to zamierzony efekt zarządzeń władz niemieckich. Kiedy odebrano tym ludziom majątki i nieruchomości a przy tym zabroniono zajmowania się handlem, który nie ukrywajmy, był domeną Żydów mieszkających w Polsce, po roku okupacji zaczęły się im kończyć oszczędności. Równocześnie  na wsparcie Judenratów przeznaczano coraz mniejsze subwencje albo odraczano i zwlekano z ich wypłaceniem. Dlatego „kosztownych” wizyt lekarskich na terenie Modliborzyc było tylko 3 (ponad dziesięciokrotnie mniej niż w styczniu). Znacznie mniej wydano na leczenie i lekarstwa bo tylko 56 złotych i 25 groszy(również dziesięciokrotnie mniej). Równocześnie z akcji dożywiania skorzystało tylko 35 dorosłych osób[28]. Zima 1940-41 była zdecydowania mniej surowa niż zima w” pierwszym roku okupacji”. Odwilże pojawiły się już w styczniu, luty też nie był tak mroźny jak się spodziewano. Zapewne przypadków przemrożeń było mniej niż w czasie sezonu zimowego 1939/40 ale stałe odwilże zimą sprzyjały namnażaniu bakterii i rozwojowi chorób. Lekarstwa i medykamenty dla ludności żydowskiej, zresztą dla polskiej również,  były właściwie nieosiągalne. Toteż sięgano po środki będące w zasięgu możliwości; 18 lutego zawiadomiono Żydowski Komitet Opiekuńczy Powiatowy w Janowie o przydzieleniu dla powiatu „1 beczkę tranu zawierającą 100 litrów. Tran został wysłany pod adresem p. Dra, Sapiro w Kraśniku ul. Pod walna 2. ” Tran miał być przeznaczony przede wszystkim dla dzieci, ale należało sporządzić dokładny plan jego rozdziału[29] . Kolejnym ważnym i pożądanym krokiem był postulat o wznowieniu działalności łaźni żydowskich w Janowie, Modliborzycach i Kawęczynie „a to w związku z zarządzoną akcją odwszania[30]. W lutym 1941 Judenraty wydały 250 kg. mydła. Jeśli chodzi o łaźnie w Modliborzycach to już przed wojną była ona nieczynna i wymagała gruntownego remontu. Nic dziwnego bo budynek liczył już bez mała sto lat i czasy świetności miał już za sobą. Natomiast na uruchomienie łaźni potrzebowano  znacznych środków finansowych, dużo większych niż te jakie otrzymywała gmina żydowska. Jak się okazało władze okupacyjne pozostały głuche na te uzasadnione prośby. Szkoda bo fatalne warunki mieszkaniowe i higieniczne w jakich znalazło się ponad dwa tysiące ludzi stłoczonych na niewielkiej powierzchni, były powodem szerzenia się groźnych epidemii.

Należy też zadać pytanie:czy rzeczywiście dawano wiarę, że władze niemieckie zainwestują w poprawę warunków życia dla ludności żydowskiej stłoczonej w gettach powiatu janowskiego? Czy wobec skrajnego niedożywienia ludności, epidemii tyfusu, czerwonki, powikłań grypowych, te środki będą skuteczne?

Z korespondencji pisanej przez Maxa Kaminera przebija pesymizm a miejscami rozpacz. Podobnie Ozjasz Seeman, doktor Szapiro z Kraśnika w pismach, które redagowali i wysyłali nie mieli złudzeń: jest tragicznie a będzie tylko gorzej. Tylko co więcej mogli uczynić członkowie Judenratów i Samopomocy Społecznej? Jeszcze w roku 1940 subwencje były niewielkie, ale stałe i w jakimś stopniu pokrywały potrzeby ludności zgromadzonej gettach. W grudniu 1940 i na początku 1941 Czerwony Krzyż I A.J.D.C wspomagały już w mniejszym stopniu. Jedyne co zaoferowało Prezydium Ż.S.S, w Krakowie to sfinansowanie dostawy ziemniaków i śledzi, a to ze znacznym opóźnieniem oraz i nie dla wszystkich gmin żydowskich. O otwarcie „kuchni ludowej” w Modliborzycach, Janowie, Zaklikowie, Kraśniku (w Kraśniku i Annopolu takie kuchnie zlikwidowano) bezskutecznie apelował o to Komitet Pomocy powiatu janowskiego. Władze okupacyjne, chociażby kreishauptman czyli starosta w odpowiedzi na prośby oferował naprawdę symboliczną pomoc finansową. Jedyne co pozostało to apelować o pomoc i wobec ludności sugerować, że jest nadzieja, chociaż  gniew najuboższych kierował się w pierwszej kolejności przeciw członkom Judenratu. 

 

„Wiedeńczycy”

Jak już wspomniano w powiecie janowskim przed wojną zamieszkiwało ponad 16 tysięcy Żydów, większe skupiska tej ludności znajdowały się w Kraśniku, Janowie, Annopolu, Zaklikowie. Natomiast  w Modliborzycach, chociaż gmina żydowska posiadała własną synagogę, cmentarz, łaźnię to wcale nie należało do najliczniejszych. Od początku okupacji Niemcy realizowali politykę polegającą na systematycznym przesiedlaniu Żydów z większych miast do osad i małych miasteczek, gdzie organizowano przesiedleńcom skromne i ciasne lokum, zapędzano do ciężkiej pracy, dawano mniej niż minimum racji żywnościowych. Ludzie stłoczeni w ciasnych kwaterach, niedożywieni, często chorowali i umierali taki stan rzeczy trwał wiele miesięcy. Ten schemat działania okupanci zastosowali nie tylko w przypadku Modliborzyc ale realizowano go wcześniej w innych miejscowościach powiatu janowskiego. Do Ulanowa jesienią 1940 roku skierowano transport 300 Żydów z Krakowa. Z Kraśnika do Radomyśla w lutym 1941 roku skierowano pieszo około 200 osób. W maju 1941 z Kraśnika do pobliskiego Zakrzówka wysiedlono 400 Żydów. W listopadzie 1941 do Zaklikowa przybył transport 600 wysiedleńców z Krakowa. Z czego 200 osób pozostało w Zaklikowie a 400 pieszo przeszło do Radomyśla nad Sanem[31]. W każdym przypadku miejscowe Rady Żydowskie lokowały tych ludzi w synagogach albo w naprędce skleconych barakach. Zawsze też powtarzał się problem z zapewnieniem chociażby symbolicznych ilości prowiantu. Taki scenariusz tylko w  części, został powtórzony w przypadku Modliborzyc. Częściowo, ponieważ do niewielkiej rolniczej osady deportowano tu znacznie więcej ludzi aniżeli dotychczas miało to miejsce w innych miejscowościach powiatu janowskiego. Deportacja dotyczyła obcokrajowców, którzy dotychczas żyli w zupełne innych realiach niż te jakie panowały we wsiach i miasteczkach Lubelszczyzny. Pozostaje też pytanie: dlaczego tak uczyniono i co urzędnicy niemieccy chcieli osiągnąć wydając takie rozporządzenie?

We wrześniu 1939 roku 30 domów należących do starozakonnych uległo zniszczeniu. Mimo to w początku 1941 roku liczba wysiedleńców i uciekinierów tylko pochodzenia żydowskiego mocno przekroczyła 1500 osób[32]. Były stałe problemy z zaopatrzeniem w żywność i zakwaterowaniem. Raczej nikt nie przewidywał, że do osady i okolicznych wsi przybędzie tak duża liczba przesiedleńców. O ile Niemcy przesiedlenia ludności, zarówno polskiej jak i żydowskiej, stosowali często, to w przypadku Modliborzyc zaistniały szczególne okoliczności.

Liczba wysiedlonych z Wiednia była bardzo duża w stosunku do liczebności gminy i osady, bo ponad tysiąc przybyłych to dla rolniczego, słabo zaludnionego terenu to naprawdę dużo, jeśli zważyć , że od początku wojny przebywało tu już wielu wypędzonych. Poza tym statut i narodowość przybyłych musiały budzić prawdziwą sensację. Wszak chodziło tu o mieszkańców Wiednia a być może też z czeskiej Pragi[33]. Czy tylko z Wiednia, czy też z Pragi i Wiednia?  To obydwa te miasta stanowiły potężne i zamożne metropolie europejskie a samych przywiezionych nieszczęśników określić można jako zamożną inteligencję. Zupełnie nie pasującą do miejscowej ludności polskiej i żydowskiej; rolników, drobnych kupców, rzemieślników. Mocno nie przystawali też do warunków życia i pracy miejscowej ludności. „Byli to przeważnie ludzie wykształceni i eleganccy. Próbowali nam pomagać w codziennych zajęciach, ale niewiele potrafili zrobić z wiejskich obowiązków[34]. Do tego bariera językowa. Przybyli w zdecydowanej większości byli germańsko języcznymi, zasymilowanymi Żydami. W porównaniu do ortodoksyjnych chasydów z Modliborzyc, Janowa czy innych miejscowości powiatu janowskiego; musieli wyglądać „jak z innego świata”, bo też w rzeczy samej były to zupełnie inne światy i inna rzeczywistość w jakiej nakazano im funkcjonować.

Wiadomość o skierowaniu do Modliborzyc dużego transportu wysiedleńców z Wiednia była zaskoczeniem. Władze powiatu wiedziały o tym już w końcu lutego. Natomiast Referent Opieki Społecznej przy Starostwie Powiatowym (Bet. und Fürsorge) powiadomił o transporcie Powiatową Radę Żydowskiej Samopomocy Społecznej dopiero 2 marca, wysyłając pismo datowane na 1 marca. Przewodniczący Ż.S.S. w Janowie – Max Kaminer, skierował pismo do Rady Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Krakowie prosząc o natychmiastowe wsparcie w celu zapewnienia przesiedlonym podstawowych środków: „W dniu dzisiejszym otrzymaliśmy pismo o Pana Kreishauptmana zawiadamiające, że dnia 6 b.m. przybędzie do Modliborzyc transport 1000 Żydów wysiedlonych z Wiednia. Wysiedleńcami tymi polecono nam się zaopiekować a przede wszystkim poczynić wszelkie przygotowania związane z ich przyjęciem. Środki żywnościowe otrzymamy prawdopodobnie od Pana Kreislandwirta nie dysponujemy jednak absolutnie żadnymi środkami pieniężnymi[35]. Wiadomość o przybyciu tak dużej grupy wysiedlonych przekazano kilka dni przed ich przybyciem, nie znano dokładnej liczby osób, które miały być osiedlone na terenie osady, nie posiadano żadnych funduszy by zapewnić tym ludziom wyżywienie. Problemów z przyjęciem uchodźców było znacznie więcej. Max Kaminer wymieniał je w piśmie Ż.S.S w Krakowie.

Zaznaczamy, że pomoc musi być jak największych rozmiarów, na miejscowe bowiem społeczeństwo i tak przeciążone najróżniejszymi świadczeniami ponad jego siły, ani na żadne inne instytucje, ani zakłady w ogóle nie możemy liczyć[36]. No właśnie. W jakim celu zdecydowano się osiedlić tak dużą grupę akurat w tym terenie? Na łamach „Wieści Gminnych” Zygmunt Jaremkiewicz opublikował tekst, który dotyczył getta w Modliborzycach[37]. Być może jest to encyklopedyczna notatka oparta na informacji wysłanej do starosty powiatu janowskiego. W każdym razie warto się jej przyjrzeć bo  często wykorzystuje się ja w publikacjach. Informuje ona, że do Modliborzyc 5 marca 1941 roku przybył transport 999 osób, w rzeczywistości do 7 marca przybyło ich więcej bo 1035 ludzi określanych jako”Personen auf Wien[38].  Urzędnicy niemieccy często piszą tylko  o Transport mit 1000 Juden an 5.3 1941. Być może jest to zwykła biurokratyczna niedbałość, albo wyjaśnia to jak zorganizowany był transport wysiedlonych. Oznaczało by to podzielenie transportu na dwa rzuty; w pierwszym z 5 marca przybyło 1000 osób, w drugim, znacznie mniejszym; 35 osób.

Przybyli ludzie mieli być zakwaterowani u miejscowych Żydów oraz ... w miejscowej synagodze. Co było niewykonalne gdyż lokale prywatne zostały w znacznej części zniszczone w czasie wrześniowych bombardowań a władze powiatowe nie dawały zgody na ich odbudowę. W domostwach miejscowych Żydów przebywało już naprawdę wielu lokatorów. Wszystkie budynki należące do miejscowej gminy żydowskiej były już mocno przepełnione gdyż od jesieni 1939 roku zakwaterowano tam kilkuset uchodźców. Natomiast synagoga zupełnie nie nadawała się jako budynek mieszkalny.

Ponadto sugestia, że deportowani „bardziej zdolni do pracy” mogli być zatrudnieni w obozach pracy w Łychowie Gościeradowskim i Janiszowie albo do pracy w lesie lub przy drogach też ma się nijak do realiów, bo przybyli „wiedeńczycy” jak ich określano w korespondencji i w dokumentach to „ Przeważnie ludzie starsi, przerażający odsetek kobiet i dzieci. Wśród wysiedleńców znajduje się 22 lekarzy. Wśród nich są chorzy[39]. Tak, na liście przesiedlonych byli też mężczyźni w wieku 30- 50 lat, tylko że byli  to profesorowie, inżynierowie, adwokaci[40], albo wykwalifikowani fachowcy.  Jeśli chodzi o przedział wiekowy deportowanych to najkrócej określił go Ozjasz Seeman: „ ⅔  z przybyłych jest w wieku od 78 do 48 lat[41]. To nie wszystko; bo grupa od 80 do 100 przybyłych byli to wysoko wykwalifikowani pracownicy wiedeńskiej Fabrikant Elektromotoren[42] czyli ludzie znający się na produkcji i montażu silników elektrycznych. Inteligencja i wysokiej klasy fachowcy, kobiety, dzieci i seniorzy, o których pisano, że przynajmniej częściowo mogą być użyteczni w kamieniołomach i obozach pracy. 

Owszem grupa mężczyzn z tego transportu została zatrudniona w kamieniołomach i obozach, tylko dla nieprzywykłych do takich warunków życia skończyło się to śmiercią. To naprawdę nie byli ludzie nadający się do realiów życia w obozach pracy, ani nawet nie osadnicy nadający się do osiedlenia w warunkach jakie panowały w ówczesnej osadzie i gminie Modliborzyce. Tych ludzi skazano na pewną śmierć. Niemieccy urzędnicy musieli wiedzieć kto znajduje się w transporcie. Zakładali, że nie podejmą pracy jaką umieli wykonywać, ani nie znajdą miejsc do zakwaterowania. W miesiącu marcu, w szczerym polu, mieli czekać. Tylko na co? No i jakiego efektu mógł się spodziewać urzędnik organizujący tę akcję? Może wspomniana powyżej niedbałość w podawaniu dokładnych liczb przesiedlonych wynikała z przeświadczenia, że ci nieszczeniący umrą w kilka dni po przyjeździe.

Większość z nich (bo śmiertelność zarówno wśród „wiedeńczyków” jak i osób miejscowych była wysoka) przeżyła kolejne miesiące tylko dzięki okazanej pomocy ze strony ludności polskiej a tego władze okupacyjne zwyczajnie nie przewidziały. Jeśli chcemy doszukiwać się wielkich czynów jakich w przeszłości dokonywali mieszkańcy gminy Modliborzyce to ten zapomniany epizod niewątpliwie warto wspominać. Co konkretnie uczyniono?

Transport, czy też dwa transporty, przybył wcześniej niż sądzono. Wysiedleńców spodziewano się 6 marca a pociąg przybył do stacji kolejowej w Szastarce już 5 marca. Z Szastarki setki ludzi zwożono furmankami do Modliborzyc. Tak na marginesie to przybyli „wiedeńczycy” założyli „Księgę Pamiątkową” (Cedenkbuch). Pierwsza strona tego dokumentu informuje, że cały transport przybył do Modliborzyc 7 marca 1941 roku[43]. Przewóz tak dużej grupy ludzi mógł trwać około dwóch dni, a być może przewóz pierwszego transportu przeciągnął się do czasu przybycia drugiego, znacznie mniejszego. Zauważmy jeszcze: relacje świadków wyraźnie mówią o dwóch transportach i miejscach z jakich ci ludzie pochodzili, zapewne przybyli dokładnie opowiadali miejscowym, gospodarzom, u których mieszkali, jak wyglądała ich droga  i niedola jaką przeszli.

Żydowska Samopomoc Społeczna i miejscowy Judenrat nie miały żadnych środków aby zapewnić choćby symboliczne racje żywności. Pomoc (zapewne w pierwszych dniach i godzinach od przybycia przesiedleńców chodziło przede wszystkim o żywność) okazała „ludność miejscowej parafii” i Powiatowa Rada Opiekuńcza. Dopiero 7 marca Żydowska Samopomoc Społeczna w Janowie otrzymała z Krakowa 2000 złotych subwencji[44], ale było to dużo za mało skoro starosta powiatowy zgodził się (dopiero 19 marca) na dofinansowanie pomocy w kwocie 724 złote[45]. Zauważmy, władze lokalne kazały czekać nieszczęśnikom dwa tygodnie na decyzję o przyznaniu pomocy, następną kwotę w wysokości 276 złotych kreishauptman przekazał dopiero 9 czerwca[46]..

Aby uzmysłowić sobie jak trudne było położenie tak licznej grupy warto odnieść się do wcześniejszych przesiedleń. Na początku lutego 1941 roku z Kraśnika do Radomyśla skierowano 200 osobową grupę Żydów. Jako wsparcie dla nich wyasygnowano kwotę 500 złotych a za nią przyszły kolejne subwencje; w sumie ponad 1000 złotych. Na przybyłych czekały miejsca zakwaterowania[47], prawda „część umieszczono w nieopalonej synagodze, część w naprędce skleconych barakach” nad czym ubolewał prezes Samopomocy Max Kaminer w piśmie z 4 lutego 1941 roku do  Prezydium w Krakowie, ale nawet o tak prymitywnych warunkach, przywiezieni z Wiednia mogli tylko pomarzyć gdy w początku marca dwa tygodnie oczekiwali na zapewnienie im jakiegokolwiek miejsca zakwaterowania.

W przypadku Modliborzyc to środki jakimi dysponowała Żydowska Samopomoc Społeczna by przyjąć setki ludzi były niewielkie, właściwie to żadne. Przez wiele dni nie zorganizowano żadnych miejsc, w których „wiedeńczycy” mogli by zostać ulokowani, właściwie to i w tym przypadku Ż.S.S. nie miała środków i możliwości by cokolwiek zdziałać. Zamiast kwater wysiedleńcy zostali ulokowani... na polu, w początku marca. Od śmierci i prawdziwej klęski humanitarnej w ciągu pierwszego tygodnia pobytu tych nieszczęśników, uratowała okoliczna ludność i łaskawa aura pogodowa. Zima 1940/1941 była dużo łaskawsza niż  zima roku poprzedniego. Początek marca 1941 roku przyniósł temperatury na plusie, ale na krótko, bo około 10 marca przez Polskę przeszła „fala  przymrozków” a potem opady deszczu. Natomiast kwiecień charakteryzował się sporą ilością opadów i przymrozkami a dwucyfrowe przymrozki odnotowano jeszcze około 8-10 maja[48]. Jak na początek marca to aura może i łaskawsza ale nie do pomyślenia by ludzie mogli ją długo znosić nie posiadając „dachu nad głową”.

Jak na ironię dużo trudniejsza do oszacowania jest pomoc jaką udzielili miejscowi, ale bez ich pomocy; dostarczenia nie tylko żywności, ale opału, czegoś do okrycia, gorącego napoju, ci ludzie nie mieliby szans na przetrwanie.

Kolejna ważna kwestia. Jak długo „wiedeńczycy” musieli przebywać w takich warunkach? Propozycja przewodniczącego powiatowej Żydowskiej Samopomocy- Maxa Kaminera, ażeby zbudować drewniane baraki w sąsiedztwie synagogi została odrzucona przez starostę, jako nazbyt kosztowna. Najwyraźniej Kaminer nie przemyślał swojej propozycji bo gdyby podjęto się ich budowy to jeszcze długo ci nieszczęśnicy musieliby trwać pod „gołym niebem”. Może starosta, nieświadomie, swoją odmową przyczynił się do uratowania nieszczęsnych „wiedeńczyków”? Chyba jest w tym stwierdzeniu sporo racji bo kwiecień 1941, jak wspomniano,  przyniósł obfite opady deszczu a potem znaczne obniżenie temperatury[49]. Ilu ludzi byłoby w stanie to przeżyć? Z kolei urzędnik powiatowy z ramienia starosty zaproponował by do budynku synagogi a też i łaźni zamontować piętrowe łóżka, jak sam „humanitarnie” to uzasadnił „ażeby ludzie nie spali na posadzce[50]. Pomysł może i trafiony ale rzeczonych łóżek nigdy nie przywieziono. Poza tym „nieogrzewany i zawilgocony budynek synagogi” nie nadawał się do pomieszkiwania i jak słusznie stwierdzono „takie warunki bytowe były jednym z powodów epidemii”.

Z pism wysyłanych 17 i 19 marca, przez władze i  instytucje powiatowe, wynika, że wysiedleni wciąż trwali w szczerym polu, oczekując na pomoc. Były już pierwsze ofiary tej polityki bo Referent we wspomnianym powyżej piśmie podaje już 1034 osoby przybyłe do Modliborzyc, a w ogóle pisząc o osobach, które należy „objąć opieką” stwierdza, że chodzi o około tysiąca ludzi.

Z tym, że opiekę można różnie rozumieć. Starosta zupełnie odrzucił pomysł uruchomienia łaźni, twierdząc, że dobry lekarz doktor Seeman zupełnie wystarczy by higiena i zdrowie było utrzymane. Była to decyzja katastrofalna. Jak się okazało ani Seman ani 22 doświadczonych lekarzy z Wiednia nie potrafili zaradzić epidemii, która była następstwem fatalnych warunków higienicznych. Co do otwarcia kuchni ludowej to w piśmie z 19 lutego Kreishauptman wciąż nie był do końca przekonany czy jest to potrzebne ponieważ „ Chleb i kawa są wydawane” ponadto „Wydatki na żywność zostały pokryte kwotą 2000 zł[51] . Wydaje się, że władze chociaż były świadome tragedii przybyłych „wiedeńczyków” to jednak nie spieszyły się z podjęciem decyzji a co najgorsze ci deportowani chorowali i były przypadki zgonów.

Po 20 marca ustaje korespondencja i propozycje urzędników odnośnie problemu  z przybyłymi „Personen die aus Wien”. Najprawdopodobniej 21 marca (ponieważ wówczas zaczęto wypłacać  symboliczne kwoty jako pomoc mieszkaniową ) zezwolono by polska społeczność Modliborzyc i okolicznych wsi udzieliła im schronienia w swoich domach.

W dokumentach nie wyjaśniono kto był pomysłodawcą tego planu ale raczej nie był to niemiecki starosta ani przewodniczący Żydowskiej Samopomocy Max Kaminer, bo jak wspomniano mieli zupełnie inne pomysły na rozwiązanie problemu. Inicjatywa wyszła zapewne od strony lokalnego polskiego samorządu i Samopomocy Społecznej.

Jak odbywało się kwaterowanie przybyłych ludzi? W niektórych relacjach świadków wszystko wyglądało dość sielankowo: „Daliśmy w swoim domu schronienie pani Rozalii Winkler oraz pani Cecylii Schuman, która zresztą była tylko żoną Żyda i zachowała swoje ewangelickie wyznanie”[52]. Ludzie chętnie brali ich do siebie, my na przykład zaprosiliśmy dwie kobiety i jednego mężczyznę-choć nie byli oni rodziną[53], chociaż autor dodaje również „Ponieważ nie było dla nich domów to Niemcy przydzielali ich polskim rodzinom, po kilka osób[54]. Jedni przyjmowali bo chcieli inni bo musieli, ale dzięki jednym jak i drugim ponad tysiąc osób nie zginęło z zimna i głodu. Owszem za udostępnienie lokum Żydowska Samopomoc Społeczna wypłacała tkz. pomoc mieszkaniową ale stawka za wynajem była symboliczna bo do czerwca 1941 roku wynosiła ogółem 1105 złotych i 25 groszy[55]. Wiosną 1941 roku przybyłych rozlokowano z trudem, ale mimo wszystko znaleźli przysłowiowy „dach nad głową”. Tak na marginesie to miejscowy Judenrat dysponował środkami by, w fatalnych warunkach, zakwaterować 100; niech nawet 150 osób, ale pozostałych 900 osób przyjęli pod dachy swoich domów miejscowi Polacy.

Kiedy już przyjezdnych rozlokowano modliborska Rada Żydowska  miała świadomość, że wsparcie od władz powiatowych i Pomocy Społecznej będzie niewystarczające. O pomoc zwrócono się do American Joint Ditribution Committee  przedstawiając całą powagę sytuacji ale i smutnej rzeczywistości. Z pisma wyłania się przejmujący obraz losów tych nieszczęśników.

Judenrat potwierdził, że 7 marca 1941 przybyła ostatnia grupa wysiedlonych z Wiednia, razem 1035 Juden aus Wien. Zaznaczono, że do tej pory w miasteczku przebywało już wielu Żydów z Janowa Lubelskiego i innych uchodźców wojennych, chociaż osada mocno ucierpiała w wyniku zniszczeń wojennych. „Budżet pozwalający na wynajem mieszkań dla przyjezdnych został niewiele zwiększony. W ten sposób na przestrzeni 3 na 4 metry kwadratowe musi zamieszkiwać nawet 15 osób, co stwarza problemy nawet w znalezieniu miejsca do spania”. Natomiast w synagodze zakwaterowano 60 przybyłych, którym przygotowano „prowizoryczne miejsca do spania”, zauważmy, że w czerwcu wciąż nie mowy o przysłaniu piętrowych łóżek, które ofiarować miało starostwo. Kolejne 48 osób ulokowano w sąsiedztwie synagogi, w domu, który posiadał 4 małe pokoje.

Warunki w jakich przyszło egzystować przesiedlonym w wielu przypadkach były dramatyczne, ale tych ludzi należało jeszcze wykarmić, bo większość nie była zdolna do pracy. Nie bez znaczenia okazały się wydatki by zapewnić przybyłym choćby minimum pomocy medycznej, jak pokazały najbliższe dni i tygodnie ci ludzie zaczęli zapadać na choroby, bardzo wielu zmarło a to z kolei wymagało zapewnienia pochówków zmarłym. Po trzech miesiącach pobytu „z 1000 wiedeńczyków 900 zostało objętych różnymi formami dożywiania, a dla 300 osób wydatek nawet  w kwocie 10 groszy na działalność poczty jest zbyt wysoki”. Rada Żydowska otrzymywała od organizacji humanitarnych wsparcie finansowe, ale przy tak dużej ilości potrzebujących były one szybko wydatkowane na opiekę nad „wiedeńczykami” i stworzenia im warunków egzystencji.  Przyjazd dużej grupy ludzi, nakarmienie ich i ulokowanie w ciasnych domostwach lub budynkach nie przeznaczonych do zamieszkania, było trudnym wyzwaniem. Niestety najgorsze miało dopiero nadejść. Ci ludzie zaczęli chorować a  epidemia tyfusu wymusiła kolejną relokację. Chorych należało izolować, wielu zmarło, stąd 1 września wysiedlonych rozlokowano raz jeszcze. Tym razem „wiedeńczyków” kwaterowano w Kolonii Zamek, Słupiu, Wolicy ale też w Lutem i w Dąbiu. Można wywnioskować, że kwatery umiejscowione poza osadą, u ludności polskiej były lepsze i bezpieczniejsze; ulokowani tam znajdowali lepsze warunki bytowania ci ludzie przeżywali. Można nawet podejrzewać, że władzom w jakiś sposób zależało by tych utrzymać przy życiu. Zakwaterowano tam chociażby pracowników poczty czy Kuchni Ludowej.

Prawda, we wrześniu 1941 roku „wiedeńczyków” częściej  kwaterowano też u miejscowych Żydów[56], okupanci nakazywali nawet by ludność żydowska i polska były izolowane. Skutkowało to niewyobrażalnym stłoczeniem nieszczęśników w małych, ciasnych pomieszczeniach. Tam właśnie epidemia tyfusu nawracała i zbierała obfite żniwo. Widoczna jest obojętność niemieckich urzędników wobec losu tych ludzi, a nawet dążność do pogorszenia ich sytuacji. Jedyną wymierną pomocą, jaką otrzymano od władz niemieckich, było pozwolenie na otwarcie Kuchni Ludowej w Modliborzycach o czym poniżej.

Od marca 1941 roku w pismach urzędowych „getto w Modliborzycach” zaliczane jest jako miejsce gdzie osiedlono największą liczbę wysiedlonych w stosunku do liczby mieszkańców, a przez to „wymaga ono stałych subwencji pieniężnych i w ogóle jak najdalej idącej pomocy ze względu na znajdujących się w tych miejscowościach wysiedlonych”[57]. Nie bez przyczyny Modliborzyce wymieniane są na pierwszym miejscu obok Zaklikowa i Radomyśla jako te gminy, które bez wsparcia materialnego, nie dadzą sobie rady. Wprawdzie zbliżone liczebnością było getto w Zaklikowie, ale tam liczba wysiedlonych w stosunku do ludności miejscowej była znacząco mniejsza, a w Radomyślu cała społeczność żydowska była znacznie mniej liczna bo składała się z kilkuset osób.

Skazani przez okupanta na śmierć „wiedeńczycy” wiosną 1941 przetrwali dzięki pomocy ludności polskiej. Większą część wysiedlonych z Wiednia przyjęli do swoich domów mieszkańcy osady i okolicznych wsi. Część z nich zakwaterowano w ciasnych i przeludnionych lub nieogrzewanych pomieszczeniach, gdzie egzystowali przesiedleni wcześniej i miejscowi. Taki stan rzeczy nie mógł trwać długo zważywszy, że w Modliborzycach nie działała już łaźnia, warunki higieniczne były dramatycznie złe a wszawica była wszechobecna. Na wybuch epidemii i wysoką śmiertelność spotęgowaną niedożywieniem, nie trzeba było długo czekać.

 

Szpital, Ambulatorium, epidemia i  pogrzeby

Jak wspomniano do Modliborzyc przyjechało wiele osób schorowanych i w podeszłym wieku. Efekt polityki władz niemieckich podsumował Aleksander Dziadosz: „w ciągu kilku zimowych miesięcy ci ludzie zginęli tam z głodu, tyfusa i zimna, bo nie byli przystosowani do takich trudnych, prymitywnych warunków”[58]. To stwierdzenie świadka wydarzeń jest w pełni uchwytne w źródłach archiwalnych. Wspomniano już o znaczącym deficycie lekarstw i medykamentów, bez których nawet tak doświadczeni medycy jak Seeman czy Kazimierz Zieliński w wielu przypadkach byli bezradni, ale nie tylko oni bo w transportach z Wiednia przybyło 22 lekarzy, którzy też nie potrafili zaradzić i pomóc chorym, których z dnia na dzień przybywało. W Modliborzycach działało Ambulatorium, w którym pomoc niosła pomoc niosła doświadczona pielęgniarka i sanitariuszka pochodząca z Wiednia Irma Wollner[59]. Tylko cóż z tego? Głód, katastrofalne warunki mieszkaniowe i brak higieny. Zupełny brak lekarstw i środków na poprawę sytuacji, to było przyczyną epidemii i śmierci wielu ludzi na terenie osady i okolicznych wsi.

Sytuacja wiosną 1941 musiała być alarmująca skoro  „Modliborzyce zaliczono jako jeden z pięciu rejonów objętych nadzorem sanitarnym” a  przybyli z Wiednia lekarze i pielęgniarki walczą z chorobami „dniami i nocami” (Tag und Nacht) środkami jakie są im dostępne[60]. Co właściwie się działo? Odpowiedź jest prosta: dwa tygodnie oczekiwania na zakwaterowanie musiało skutkować przeziębieniami i licznymi powikłaniami. Wśród uchodźców 68 osób było w wieku ponad 60 lat. Wiele starszych osób nabawiło się przeziębień oraz zakażeń (Schmutzkrankheiten) wskutek fatalnych warunków sanitarnych. Przeziębienia i zapalenia jamy ustnej, miazgi zębowej (Denakroinkheiten),  taki stan rzeczy opisuje Judenrat miesiąc po przyjeździe licznej grupy  ludzi.

Oprócz tego fatalne warunki sanitarno- higieniczne były przyczynami wdawania się gangreny nie można powstrzymać chorób, których przyczyną jest brud. Chociaż w transporcie z Wiednia znalazło się sporo lekarzy nikt nie może nic zaradzić kiedy ludzie nie mają możliwości choćby zażycia kąpieli, nie ma też możliwości podjęcia walki z wszawicą i postępującą grzybicą[61]. Przypomnijmy; o remont i otwarcie łaźni w Modliborzycach apelowano już w lutym 1941 roku, starosta zbył to tłumaczeniem, że w osadzie i tak działa dobry lekarz, który potrafi wyleczyć mieszkańców z każdej choroby. Po trzech miesiącach pobytu urzędowe dane wspominają już o 1000 Personen auf Wien ponieważ poświadczono przypadki zgonów 31 osób przybyłych w „marcowym transporcie”  a przecież o epidemii jeszcze nie mówiono. To znaczy nie mówiono o epidemii tyfusu bo wcześniej wspominano o przypadkach malarii lub cholery.

Na temat fatalnych warunków mieszkaniowych i niemożności utrzymania zasad higieny, niedożywieniu, częstych przypadkach  zachorowań i zgonów raportowano już w 1940 roku. Stłoczenie kolejnej grupy wysiedlonych w ciasnych domostwach lub budynkach bez ogrzewania, musiało tylko spotęgować te problemy. Rada Żydowska w Modliborzycach już w 1940 roku zorganizowała i utrzymywała Izbę Chorych, określaną tez jako Ambulatorium. Było ono potrzebne ponieważ Niemcy zakazali leczyć ludność żydowską w szpitalu powiatowym w Janowie Lubelskim. Inna sprawa, że tuż przed epidemią było zupełnie niedoinwestowane bo przeznaczano nań sumę 449,89 złotych, dla porównania, mniej liczny Judenrat w Kawęczynie, wiosną 1941 ,wydawał na opiekę lekarską 904,30 złotych[62].

Natomiast w Kwiatkowicach pod Kraśnikiem działał większy ośrodek medyczny czyli osobny szpital, w którym zezwolono leczyć starozakonnych z powiatu janowskiego. Staraniem dr Seemana i  Judenratu w Modliborzycach chorzy z tej gminy byli przewożeni do Kwiatkowic, już na przełomie marca i kwietnia trafiła tam grupa „wiedeńczyków”. Oprócz zapalenia płuc, chorób układu krążenia, stwierdzono też przypadki chorób zakaźnych (nie sprecyzowano jakich).  Część tych osób była w stanie sama pokryć koszty leczenia i pobytu w szpitalu, odnotowano przypadki „ozdrowień” ale i zgonów. Koszty leczenia zostały wycenione na niebagatelna sumę 800 złotych i pokryła je Rada Żydowska w Modliborzycach, ale wykorzystano przez to całą subwencję. O wsparcie zwrócono się do Prezydium Żydowskiej Samopomocy Społecznej[63]. Przewodniczący Max Kaminer oczywiście też nie posiadał środków na uregulowanie rachunku. W efekcie szpital w Kwiatkowicach nie przyjął w kwietniu 1941 roku chorego „z grupy wiedeńskich wysiedleńców do czasu uregulowania przez Delegaturę Modliborzycką dotychczasowych zaległości”. Ostatecznie wydatki związane z pobytem i leczeniem uchodźców pokryła Żydowska Pomoc Socjalna z Lublina i Krakowa a od 7 marca do 3 czerwca pochłonęły one sumę 8500 złotych. Natomiast gdy chorych zaczęło przybywać (możliwe, że o epidemii przez jakiś czas starano się nie informować)  powstał pomysł zorganizowania w Modliborzycach szpitala zapasowego (ersparen spitals) lub bardziej rozbudowanego Ambulatorium, który posiadałby sale kwarantanny, oddział zakaźny. Argumentowano, że znacznie obniżyłoby to koszty leczenia, transportu chorych ponadto w osadzie znalazło się wielu lekarzy i wykwalifikowany personel medyczny. Sprawę kilkakrotnie przedstawiano w starostwie powiatowym i zdaje się początkowo władze nie odmawiały bo Judenrat zebrał pieniądze i zakupił już „belki i deski” na budowę lecz wówczas władze kategorycznie zabroniły realizacji tego przedsięwzięcia. Ostatecznie dobudowano pomieszczenie- izbę dla zakażonych (Maroderzimer), do działającego Ambulatorium[64].

W czerwcu 1941 roku sytuacja ludności żydowskiej była trudna bo ludzie byli coraz bardziej zagłodzeni. Max Kaminer zwracał się do Prezydium Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Krakowie o jakiekolwiek wsparcie finansowe. Subwencje były za małe zaś zakup żywności „po cenach maksymalnych” czyli ustalonych odgórnie, miał się nijak do cen rynkowych, które  drastycznie wzrosły. Dlatego w pełni zrozumiała jest prośba przewodniczącego Żydowskiej Samopomocy w Janowie Lubelskim by „dla powiatu janowskiego wysyłano artykuły żywnościowe, które odgrywają większą rolę niż pieniądze, za które nie można dostać żywności po cenach rynkowych[65].

Niedożywienie ludności było zauważalne, chociażby na przełomie kwietnia i maja 1941 roku działająca w Modliborzycach  Kuchnia Ludowa wspomagała około 300 osób ale potrzebujących było co najmniej  trzykrotnie więcej, toteż w początkach czerwca doktor Seeman apelował: „Jest do przewidzenia, że jeśli w kwestii wyżywienia ludzi nic się nie zmieni umieralność będzie katastrofalna (dosłownie einer Katastrophe steben)”.

Zbliżająca się epidemia nie była więc zaskoczeniem ale władze okupacyjne nie starały się jej zapobiec „uzyskanie jakichkolwiek artykułów żywnościowych w urzędzie Kreislandwirtha jest wręcz niemożliwe. W ostatnim czasie sytuacja ludności żydowskiej wobec panującej drożyzny znacznie się pogorszyła”[66]. Niestety, to nie wszystko. W związku ze świętami Wielkanocnymi Ż.S.S zamierzała przeprowadzić na terenie powiatu akcję świąteczną: „Uzyskaliśmy od Kreislandwirtschaftcie mąkę na mace dla całej ludności żydowskiej po 1 kg. na osobę (czyli około  18 tys. kilogramów). Akcja ta jednak tylko częściowo się udała gdyż 18000 kg. dostarczono jedynie 4000 kg. tak, że mąkę otrzymało jedynie kilka miejscowości[67]. Innymi słowy ludziom ginącym z głodu, niemiecki starosta Ansbach ograniczył jeszcze racje żywności, mimo że w swoim raporcie zapewniał o przydzieleniu wszystkim Judenratom racji mąki „w ilości w 1 kg. na głowę[68]. Czy starosta wiedział czym to się skończy? Zapewne, ale realizował wytyczne odnośnie polityki władz niemieckich wobec ludności żydowskiej.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Do prawdziwego wybuchu epidemii tyfusu w Modliborzycach doszło w lipcu. Możliwe, że pojedyncze przypadki tyfusu stwierdzono wcześniej, chociażby do myślenia daje wspomniany powyżej apel Ozjasza Seemana członka Rady Żydowskiej w Modliborzycach.

Niemniej dopiero w telegramie do Prezydium Samopomocy w Krakowie oficjalnie informowano” „w Modliborzycach w ostatnich dniach wskutek nie dożywienia zaszło 11 przypadków chorób tyfusowych w tym jeden tyfusu plamistego. Tym samym położenie jest groźne. Prosimy zatem o przekazanie kwoty 2500 złotych, jak co miesiąc gdyż budżet Modliborzyc jest w tym stosunku ustanowiony[69]. Sprawę potraktowano bardzo poważnie i wymienioną kwotę przekazano do dyspozycji Judenratu[70]. Ale był to tylko początek epidemii a przypadków będzie  znacznie więcej.

Przyczynę jak i same objawy choroby zdiagnozowano szybko i trafnie, ale cóż z tego kiedy członkowie Żydowskich Rad i Samopomocy, choćby doktor Seeman z Modliborzyc a także Max Kaminer z Janowa, pisali o tym już wcześniej. Apelowali i prosili o większe subwencje oraz lekarstwa. Prezydium w Krakowie środków nie posiadało. Ludność żydowską okupanci pozbawili majątków i możliwości zarobkowania. Subwencja mogła być wystarczająca dla znacznie mniejszej liczby podopiecznych. Do tego stłoczenie dużej setek osób w niewielkich osadach, wsiach, miasteczkach to wszystko musiało zakończyć się tragicznie.

 Epidemię przewidywano, spodziewano się jej, ale nie posiadano sposobów by temu zapobiec a z kolei władze okupacyjne nie chciały podjąć żadnych kroków by jej zapobiec.

Miejscowe ambulatoria nie posiadały żadnych środków medycznych, mogły co najwyżej wysyłać chorych do szpitala w Kwiatkowicach, ale i tu były problemy. Samo „wysyłanie” czyli izolowanie zarażonych, podjęcie próby leczenia wiązało się z kosztami transportu. Modliborzyc od Kwiatkowic dzieli trasa niespełna 20 kilometrów. Judenrat musiał znaleźć i wynająć zaprzęg konny, furmana, który nie zawsze chciał ryzykować, koszty były znaczące natomiast Rada Żydowska posiadała bardzo ograniczone środki finansowania. W praktyce większość zarażonych zmarła na miejscu. Dlatego w piśmie do Prezydium w Krakowie z października 1941 roku Powiatowa Samopomoc Społeczna stwierdzała wprost: „W wielu miejscowościach na terenie naszego powiatu wybuchła epidemia tyfusu plamistego a walka z nią pochłania ogromne sumy”[71]. Stwierdzenie odnośnie ogromnych sum raczej dotyczyło wielu przypadków śmiertelnych wśród mieszkańców tylko nie wolno było wspominać o nich w pismach urzędowych. Tymczasem władze niemieckie wcale nie zamierzały zapobiegać epidemii ani przeznaczyć na to jakichkolwiek środków bo „Kreishauptman obłożył Rady Żydowskie w powiecie Janowskim wysokimi karami porządkowymi, które pochłaniały znaczną część otrzymywanych subwencji. Rozmiary epidemii władze okupacyjne starały się ukrywać, pomniejszać je, lub oficjalnie przedstawiać sytuację jako opanowaną. Oto we wrześniu 1941 roku, liczba zakażonych wzrastała, w miesięcznym sprawozdaniu stwierdzono: „Ponadto w powiecie prowadzona jest walka z epidemią. W niektórych miejscach zamieszkanych przez Żydów placówki objęte są kontrolą sanitarną[72].

Wniosek po kilku miesiącach „walki” z tyfusem było już tylko gorzej. Jesienią na leczenie w szpitalu w Kwiatkowicach mogli sobie pozwolić tylko tylko nieliczni ci, którzy posiadali pieniądze lub kosztowności, które sfinansowałyby leczenie. Ale i to nie wystarczało bo szpital w Kwiatkowicach zwyczajnie nie miał środków by nieść pomoc. Max Kaminer wystosował do Prezydium w Krakowie rozpaczliwą prośbę o wsparcie: „W związku z szerzącą się obecnie na terenie powiatu epidemią tyfusu plamistego wypadki zachorowań w /Kraśniku, Modliborzycach, Godziszowie/ Żydowski Szpital Zakaźny w Kwiatkowicach znajduje się w wyjątkowo ciężkim położeniu. Przede wszystkim daje się odczuć brak lekarstw zwłaszcza zastrzyków i środków nasercowych / kamfora, kofeina, strychnina, glukoza/. Medykamenty nabywane po cenach rynkowych pochłaniają horrendalne sumy, zresztą i tak trudno je dostać. Szpital nie otrzymał żadnych leków ani środków opatrunkowych i dlatego zwracamy się z prośbą przesłanie dla Szpitala Żydowskiego medykamentów, które niezbędne są w leczeniu tyfusu plamistego[73].

Szpital w Kwiatkowicach, do którego miała dostęp ludność żydowska powiatu janowskiego nie mógł zapewnić pomocy nawet połowie potrzebujących, innych punktów szpitalnych (np. w Modliborzycach) mimo próśb, władze niemieckie nie pozwoliły otworzyć. Jednak prowadzony przez świetnego lekarza Józefa Shapiro  Jüdisches Krankenhaus in Kwiatkowice niósł pomoc, może bardziej niż realną pomoc dawał mieszkańcom gett nadzieję i namiastkę „normalności”. Jesienią 1941 roku ta instytucja zaczęła mieć poważne kłopoty ze zdobyciem lekarstw i subwencji. W październiku 1941 Samopomoc Społeczna apelowała o wsparcie szpitala do prezydium w Krakowie. Przewodniczący Samopomocy określił sytuację szpitala w Kwiatkowicach: „Niestety znajdujący się w powiecie jedyny żydowski szpital przeżywa trudności. W szczególności brakuje lekarstw.  W szpitalu brakuje miejsca i łóżek dla chorych. Obecnie każda przychodząca pomoc finansowa została wykorzystana. Szpital utrzymuje się z miesięcznych dochodów poczty[74]. O wsparcia dla szpitala apelowano jeszcze w końcu listopada, ale i tym razem nie dało to skutku. A przecież działalność tej placówki była potrzebna, Epidemia tyfusu wciąż nawracała, nie brakowało też innych chorób. Ale Niemcy dążyli do zagłady społeczności żydowskiej, dofinansowanie  Jüdisches Krankenhaus było sprzeczne z ich polityką. Mimo to Powiatowy Żydowski Szpital Epidemiczny w Kwiatkowicach działał jeszcze kilka miesięcy, w dużej mierze dzięki energii i pomysłowości jego kierownika doktora Shapiro. W marcu 1942 przedstawiciele Żydowskiego Komitetu Opiekuńczego wizytowali wciąż działająca placówkę epidemiczną. „Podczas wizytacji stwierdzono fatalne warunki w jakich się on znajduje. Szpital do tej pory nie otrzymał żadnych środków leczniczych. Brak jest lekarstw, zwłaszcza zastrzyków, których otrzymać tu prawie nie można”[75].  

Jedna z zachowanych list „ Osób schorowanych i zmarłych w Modliborzycach” w czasie epidemii tylko w październiku 1941 roku „wiedeńczyków” wymienia ponad 50 osób[76], warto zauważyć, że nie wszyscy zmarli byli ludźmi w podeszłym wieku. Oprócz tego zachowały się nekrologii osób zmarłych w szpitalu w Kwiatkowicach, chociażby nekrolog 48 letniej Herminy Jellinek gdzie przyczyny śmierci nie podano. Natomiast 62 letni Kneuker Alfred wyznania ewangelickiego, oficjalnie zmarł na anginę a ciało przewieziono i pochowano w Modliborzycach. Doktor Goldner Max zmarł w wieku 72 lat na zakażenie. Salomon Goldschpiedt w wieku 73 lat zmarł wskutek „ogólnego osłabienia” ciało przewieziono i pochowano w Modliborzycach. Johann Auslander 56 letni „wiedeńczyk” wyznania Rzymsko katolickiego zmarł na zawał serca i został pochowany w Kraśniku[77]. Nigdzie w nekrologach ani słowa o epidemii tyfusu o niedożywieniu, złych warunkach. Oficjalnie okupanci zabronili o tym komunikować.

Jesień 1941 roku musiała być wyjątkowo smutnym i tragicznym czasem w historii osady i gminy Modliborzyce. Z relacji  dyrektora powiatowego szpitala w Janowie Lubelskim doktora Sowiakowskiego dowiadujemy się, że w Modliborzycach oddalonych o 7 kilometrów od Janowa Lubelskiego jest już tylko „około 700 obywateli austriackich pochodzenia żydowskiego”. Z ponad dwudziestu przybyłych wiosną wiedeńskich medyków przy życiu pozostało już tylko „czternastu lekarzy w tym trzech profesorów Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Wiedeńskiego”.

W samych Modliborzycach i okolicznych miejscowościach śmierć dosięgała nie tylko wysiedlonych z Wiednia. Wskutek epidemii umierali też miejscowi zarówno Żydzi jak i Polacy bo trudno posądzać epidemię by odróżniała swoje ofiary pod względem wyznania czy przedwojennego obywatelstwa. W stwierdzeniu: „Każdego dnia trafiało do takich mogił dziesiątki wywożonych wozami”, może być dużo racji, jeśli nawet co dziennie nie umierało kilkadziesiąt osób to liczba zgonów istotnie była bardzo wysoka. Ceremonia pochówku musiała być znacznie ograniczona „bo kto nastarczyłby chować z zachowaniem wymogów pełnego obrządku, wynoszenia na marach, z wynajętymi płaczkami”. Zapewne chodziło o względu higieniczne podyktowane epidemią czyli ograniczano liczbę osób biorących udział w ceremonii pogrzebowej. Ale nie bez znaczenia zamożność zmarłych i ich rodzin, tylko że w przypadku rzeczonych Personen auf Wien rodziny i kuzynów zmarłego najczęściej nie było na miejscu.

Przy Judenracie w Modliborzycach działało Bractwo Pogrzebowe i Charytatywne -Chewra Kadischa, w jego skład wchodzili Weiss Theodor,  Popper Jakob, Leitner Alfred, Dux Julius[78]. Ta organizacja działała w społeczności modliborskich Żydów od dawna, zajmowała się organizowaniem pogrzebów osób biednych lub gdy zmarli nie mieli na miejscu rodziny, ale nie tylko. Gabaje czyli członkowie Chewra Kadisha mieli za zadanie nieść pomoc i piekę nad chorymi, ale też dopilnować by konający sporządził przed śmiercią testament odnoszący się do doczesnego majątku. Majątek zmarłego, nawet niewielki, był zastawem za usługę pogrzebową czyli źródłem opłacenia ceremonii pogrzebu i wydatków związanych z pochówkiem była sprzedaż majątku osoby zmarłej. Zgodnie z prawem licytacja i sprzedaż dobytku po zmarłym mogła się odbyć 30 dni po pochówku.

Przedmiotem licytacji mogło być właściwie wszystko: nieruchomości na terenie gminy, rzeczy osobiste i podręczne bagaże przybyłych przesiedleńców. Jak zaznaczano czyniono tak w przypadkach kiedy przed śmiercią osoby wyraziły na to zgodę a często posiadany majątek był zastawem za leczenie lub w przypadku gdy był wspomniany bagaż podręczny, sprzedażą skromnego dobytku finansowano pogrzeb. Dochód ze sprzedaży „majątku po zmarłych” od stycznia do końca czerwca 1941 roku wynosił 1921 złotych i 11 groszy[79]. Nie wiadomo co dokładnie było przedmiotami licytacji po zmarłych, ale w zachowanych tekstach często sugerowano sprzedaż bagaży podręcznych. Zapewne w tej sumie znalazły się rzeczy, które były własnością 31 „wiedeńczyków” zmarłych po przybyciu do Modliborzyc; czyli  w czasie od 7 marca do 3 czerwca. Niemniej licytowano też przedmioty należące do miejscowych lub uchodźców przybyłych do Modliborzyc z innych miejsc.

Koszt pogrzebów zmarłych w pierwszym półroczu 1941 roku oszacowano na 1009 złotych i 32 grosze a kwota jaka organizacja Chewra Kadischa wniosła do kasy ogólnej po odliczeniu wszystkich kosztów wyniosła 298 złotych i 84 grosze[80].

Ile kosztował jeden pogrzeb w obrządku starozakonnym na terenie Modliborzyc? Mimo wszystko na to pytanie nie można odpowiedzieć jednoznacznie ponieważ różne były koszty z pogrzebami związane. Natomiast wiadomo, że w każdym z gett chasydzi starali się zachować minimum wymogów odnośnie pogrzebów. Członkowie Chewra Kadisza mieli obowiązek czuwać przy konającym, jednak w czasie epidemii tyfusu ten warunek nie był zachowany; Ozjasz Seeman nakazywał nawet by zakażony był w odosobnieniu. Rezygnowano też z rytualnego obmycia ciała oraz z kosztów związanych z zaopatrywaniem zmarłych mężczyzn w tałes bez ozdób i jarmułkę[81]. Ograniczano się jedynie do owinięcia ciał zmarłych w całun. Wiadomo, że  modliborski Judenrat nakazał by pogrzeby odbywały się przy udziale jak najmniejszej liczby osób; stąd zrezygnowano z tradycji odprowadzania konduktu w asyście dużej liczby żałobników i wynajmowania „płaczek”. Ponadto zmarłych, od wiosny 1941 roku grzebano w zbiorowych mogiłach na kirkucie.

Gdy zgon następował na terenie gminy Modliborzyce wówczas pogrzeb odbywał się zgodnie z rytualnym nakazem czyli w ciągu doby od śmierci.  W przypadku gdy zgon następował chociażby w szpitalu w Kwiatkowicach, zmarłych grzebano na kirkucie w Kraśniku, choć były przypadki (o czym wspomniano powyżej) przewożenia zmarłych do Modliborzyc i pogrzebania ich na miejscowym cmentarzu, ale w takim przypadku koszty wzrastały.

Jeśli chodzi o konkretne sumy to w 1940 „Gazeta Żydowska” podawała, że chasydzki pogrzeb z zachowaniem pełnej obrzędowości w getcie warszawskim kosztował 20 złotych[82]. Z kolei Emanuel Ringelbaum podaje, że kiedy rodzina zmarłego „życzyła sobie to do tej kwoty za luksusowy pogrzeb z karawanem dopłacano 12 złotych[83]. Już w roku 1941 rabini zezwolili by całun w jaki należało owijać ciała zmarłych, zastąpiono papierem, którego koszt wynosił 9-10 złotych, natomiast ciała zmarłych złożone w masowych grobach „oddzielano deseczkami” [84]. Jak te ceny pochówków mogły się mieć do kosztów związanych z pogrzebami w  getcie w Modliborzycach? Wydaje się, że musiały być znacznie niższe, sądząc po budżetach jakimi dysponowały Judenraty w powiecie janowskim. Pogrzeby, szczególnie zmarłych na choroby wirusowe, bardziej przypominały średniowieczne sceny z czasów wielkich epidemii; zmarłych wózkami zabierano z domów lub z Ambulatorium, wywożono na kirkut i chowano na koszt gminy, we wspólnej mogile. W miesiącu październiku powiecie janowskim odnotowano 48 przypadków zgonów w wynik zakażenia Tyfusem plamistym, co nie wyklucza możliwości, że było ich więcej. W Kraśniku 16 zakażeń, w Modliborzycach 15, w Godziszowie 10, w Zaklikowie 8, w Zakrzówku 3, w Chrzanowie 1, w obozach pracy Janów Lub.- Janiszów 2 osoby[85]. „Najrozsądniej byłoby zakażonych odwieźć do szpitala w Kwiatkowicach a ich mieszkania poddać dezynfekcji ażeby zadbać o pozostałą ludność[86]. Tylko tego właśnie nie czyniono ponieważ szpital w Kwiatkowicach miał trudności z pozyskaniem lekarstw i brakowało w nim miejsc dla pacjentów. Natomiast dezynfekcji i podjęcia środków zaradczych lokalne samorządy nie były w stanie przeprowadzić i nie miały na to funduszy.

W początkach października modliborski Judenrat wystosował do A.J.D.C pismo, w którym  przedstawiono sytuację społeczności żydowskiej. Rada stwierdza, że w ciągu trzech miesięcy miała miejsce nie tylko epidemia tyfusu, ale wystąpiły też problemy. Dorośli umierali na zakażenia, krwawienia. Choroba i śmierć nie oszczędziła też pielęgniarzy i medyków. W wyniku tego mocno zwiększono wydatki na zapewnienie ludności ciepłych posiłków przy czym w powiecie mocno wzrosły ceny żywności. W wyniku tych wszystkich zdarzeń mocno wzrosło zubożenie ewakuowanych, przybyłych do getta. Ci ludzie sprzedali już na życie wszystko co posiadali, łącznie z najmniej wartościowymi rzeczami, tak że teraz muszą polegać tylko Żydowskiej Samopomocy Społecznej. Deportowani otrzymują wyżywienie, niemniej zasoby jakie posiadał samorząd zostały wyczerpane[87].

 W tym samym miesiącu 1941 roku wydatki jakie ponosiła gmina żydowska w związku z pogrzebami wynosiły 1223 złote 53 groszy, ale przychód jaki uzyskano z licytacji majątku zmarłych wyniósł 6545 złotych 84 grosze[88]. Zastanawia wysoka kwota uzyskana w wyniku wspomnianej licytacji. Trudno orzec jakie przedmioty sprzedawano, ale zapewne chodziło też o mienie osób miejscowych,  nie tylko o rzeczy osobiste jakie mogli przywieźć przesiedleńcy. Zresztą jak wspomniano „wiedeńczycy” pozbyli się już wszystkiego co można było sprzedać. Jak można się domyślać pieniądze w większości przeznaczano na wyżywienie lub zakup lekarstw. Czy licytowana mogła być złota biżuteria? Zapewne cenne złote przedmioty były sprzedawane, ale nie mogły się znaleźć na publicznej licytacji bo prawo Generalnej Guberni nakazywało Żydom oddanie posiadanego złota lub cennych rzeczy. 

Prawda, wydatki związane z pochówkiem ograniczono do minimum, było zasadne, bo wszelkie zaoszczędzone fundusze przeznaczono na działalność Kuchni Ludowej i możność zapewnienia codziennego posiłku jak największej grupie potrzebujących. Chociaż może dziwić, że ograniczono też wydatki na miejscowe Ambulatorium, wynosiły one 550 złotych a koszty pomocy lekarskiej wyniosły 150 złotych[89].

Listopad 1941 roku był naprawdę trudnym czasem dla społeczności modliborskiego getta. Wydatki na dożywianie spadły zastraszająco. Wzrosły natomiast wydatki związane z kosztami pogrzebów i zakupem lekarstw; w sumie wydano na te cele 2406 złotych i 57 groszy. Zmalała też dochodów uzyskiwanych w wyniku licytacji majątków po zmarłych i wynosiła 3959 złotych i 50 groszy[90]. Nie wykazywano też wydatków na miejscowe Ambulatorium, zamiast tego określono koszty transportu do powiatowego szpitala na kwotę 460 złotych[91].

 

Marek Mazur

 

 

 


[1]              Przytacza go chociażby Andrzej Leder w znakomitej pracy „Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2014.

[2]              Materiały źródłowe do dziejów Żydów w księgach grodzkich lubelskich z doby panowania Augusta II Sasa, t. I, oprac. H. Gmiterek, Lublin 2001.

[3]              A. Dziadosz, Aby dać świadectwo prawdzie...Wspomnienia Aleksandra Dziadosza, Wieści Gminne nr.32, Modliborzyce 2013, s.21.

[4]              Archiwum Państwowe Lublin (APL), Oddział w Kraśniku, Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Janowie Lubelskim, sygn. 156, k.86.

[5]              APL, O Kraśnik, Akta Gminy Modliborzyce, sygn.160, s.11,12,13,14.

[6]              A. Dziadosz, Aby dać świadectwo prawdzie...

[7]              Powiatowe Archiwum Państwowe w Zamościu, Ewidencja nieruchomości w Modliborzycach pow. Kraśnik, sygn.339, Ewidencja nieruchomości nr.15, s.21.

[8]              PAP w Z, Ewidencja nr 18, s.2.

[9]              Tamże, Ewidencja nr.17, s.3.

[10]            Tamże, Ewidencja nr. 10, s.4.

[11]            Tamże, Ewidencja nr. 14, s.5.

[12]            Tamże, s.6,7, 8, 9,11,12.

[13]            Tamże, Ewidencja nr.2, s.15.

[14]            Tamże, Ewidencja nr.8, s.24.

[15]            Tamże, Ewidencja nr.11, s.28.

[16]            Tamże.

[17]            Polska Powiatowa Rada Opiekuńcza w Janowie Lub., Wykaz ilościowy żydów zamieszkałych na terenie powiatu janowskiego, maj 1940.

[18]            Tamże.

[19]            Żydowski

[20]            Tamże

[21]            M. Maciejewski Pokoleniowo zaczytani, T.II: wspomnienia z lat 1931-1952, Wydawnictwo Kasper, Warszawa 2020, s.65.

[22]            Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego,(ŻIH) sygn.211/458

[23]            Tamże.

[24]            AŻIH,Księgi rejestru ludności żydowskiej w Modliborzycach.

[25]            AŻIH,  Korespondencja Rady Żydowskiej w Modliborzycach z American Joint Ditribution Committee w Warszawie i w Krakowie, Janów lub., 17 styczeń 1941

[26]            ŻIH, Korespondencja Rady Żydowskiej w Modliborzycach z AJDC w Warszawie Krakowie, Sprawozdania kasowe, sygn.210/497.

[27]            ŻIH, Sprawozdanie z akcji pomocy społecznej, sygn. 210/23

[28]            ŻIH, Sprawozdanie z akcji pomocy społecznej,sygn.210/23

[29]            ŻIH, Korespondencja Prezydium Ż.S.S z Komitetem Powiatowym Ż.S.S. w Janowie Lubelskim, Pismo Nr. 1293/41 St/P, Kraków 18 lutego 1941, sygn.211/459

[30]            ŻIH, Do Prezydium Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Krakowie, Pismo z 23 II 1941, sygn.211/459.

[31]            ŻIH,  Korespondencja Prezydium Ż.S.S z Komitetem Powiatowym Ż.S.S. w Janowie Lubelskim, Notatka z 21 XI 1941, sygn. 211/460.

[32]            Tamże, Liczba Żydów zamieszkujących poszczególne wiadomości powiatu janowskiego, Pismo z 17 stycznia 1941.

[33]            Często w przekazach lub relacjach jest mowa „o przesiedlonych z Wiednia i Pragi”. Tymczasem pisma urzędowe z 1941 i 42 roku wyraźnie precyzują Wiedeń jako miejsca nadesłania transportu a przybyłych określano „wiedeńczycy”. Personalia przybyłych też wskazują na Wiedeń i okolice jako miejsce zamieszkania. Natomiast miejscem urodzenia niektórych przybyłych istotnie były okolice czeskiej Pragi ale i Czech oraz Słowacji oraz innych krajów. Wiadomo, że w transporcie byli ludzie „mówiący po czesku” a może też rozumiejący czy nawet znający język polski.

[34]            M. Maciejewski Pokoleniowo zaczytani,... s.64-65.

[35]            ŻIH, Do Prezydium Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Krakowie, Pismo z 2 marca 1941, sygn.211/459.

[36]            Tamże

[37]            A. Dziadosz, Aby dać świadectwo prawdzie...Wspomnienia Aleksandra Dziadosza, Wieści Gminne nr.32, Modliborzyce 2013, s.21

[38]            AŻIH, Do Prezydium Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Krakowie, Pismo Nr.541/41 z 17 marca 1941, sygn.211/459.

[39]            Tamże.

[40]            Tamże.

[41]            AŻIH, Do A.J.D.C, Modliborzyce 14 czerwiec 1941.

[42]            Tamże.

[43]            Archiwum Yad Vashem, Collection about Austria, Cedenkbuch Modliborzyce 20 kwietnia 1941, sygn.85

[44]            AŻIH, Pismo Nr.1741/41, Kraków 6 marca 1941

[45]            AŻIH, Do Prezydium Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Krakowie, Pismo Nr.541/41 z 17 marca 1941, sygn.211/459

[46]            ĄŻIH,  Do Prezydium Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Krakowie, Janów Lubelski 9 lipca 1941.

[47]            Tamże, Pismo do Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Janowie Lubelskim, Nr. 41004/41, Kraków 8 lutego 1941.

[48]            Eric Durschmied, Jak pogoda zmieniła losy wojen i świata, Wyd. Amber 2001.

[49]            Tamże

[50]            AŻIH, Abschrif II, Monatsberich, Herr Kreishauptman, Referat  Bet u Fürsorge in Janów Lubelski Zu Żydowska Samopomoc Społeczna w Janowie Lubelskim, Pismo z 19 marca 1941.

[51]            Tamże

[52]            A. Dziadosz, Aby dać świadectwo prawdzie….

[53]            M. Maciejewski Pokoleniowo zaczytani,... s.64

[54]            Tamże.

[55]            AŻIH, Sprawozdanie z akcji pomocy społecznej, Specyfikacja wydatków, sygn.210/23.

[56]            Archiwum Yad Vashem, Collection about Austria,

[57]            AŻIH,  Do Prezydium Ż.S.S w Krakowie, Pismo Nr. 2341/41, Janów Lubelski 2 maja 1941, sygn.211/459

[58]            A. Dziadosz, Aby dać świadectwo prawdzie….

[59]            AZIH, Do Prezydium…, Wnioski o wydanie legitymacji dla pracowników Ż.S.S, Janów Lubelski 19 lipca 1941

[60]            AŻIH, Korespondencja Rady Żydowskiej w Modliborzycach z AJDC w Warszawie i Krakowie, Abschrift Nr.2639/41, Modliborzyce 4 czerwca 1941, sygn. 210/497.

[61]            Tamże

[62]            AŻIH, Zestawienie miesięczne( Monatsbericht), Pismo Nr. 5/41, Janów Lubelski 19 maj 1941

[63]            AŻIH, Pismo Nr. 5642/41 Do Rady Żydowskiej w Janowie Lubelskim dotyczące kosztów leczenia wysiedleńców z Wiednia w Szpitalu w Kwiatkowicach, Kraków 30 kwietnia 1941.

[64]            AŻIH, Korespondencja Rady Żydowskiej w Modliborzycach z AJDC w Warszawie i Krakowie, Abschrift Nr.2639/41, Modliborzyce 4 czerwca 1941, sygn. 210/497.

[65]            AŻIH,  Do Prezydium Ż.S.S w Krakowie, Pismo Nr.III.1, Janów Lubelski 13 lipca 1941

[66]            AŻIH  Do Prezydium Ż.S.S w Krakowie, Janów Lubelski 10 czerwca 1941, sygn.211/460

[67]            AŻIH,  Do Prezydium Ż.S.S w Krakowie, Pismo Nr. 2341/41, Janów Lubelski 2 maja 1941, sygn.211/459

[68]            AŻIH, Zestawienie miesięczne( Monatsbericht), Pismo Nr. 5/41, Janów Lubelski 19 maj 1941.

[69]            AŻIH, Do Prezydium Ż.S.S w Krakowie,Pismo Nr.33/41 z 21 lipca 1941, sygn.211/460

[70]            Tamże, Pismo Nr. 7708/41-III-/St/D, Kraków 29 lipiec 1941.

[71]            AŻIH, Pismo do Prezydium Żydowskiej Samopomocy Społecznej w Krakowie, Janów Lubelski 16 październik 1941.

[72]            ĄŻIH, Monatsbericht, Janów Lubelski 19 wrzesień 1941

[73]            AŻIH, Referat VII.3 -Zwalczanie epidemii, Janów Lubelski 16 październik 1941.

[74]            AŻIH,  Monatsbericht, Janów Lubelski 20  październik 1941.

[75]            AŻIH, Do Żydowskiej Samopomocy Społecznej, Janów Lubelski 4 marca 1942.

[76]            Archiwum Yad Vashem, Collection about Austria,

[77]            Tamże

[78]            Tamże

[79]            AŻIH, Sprawozdanie Kasowe. Obroty kasowe za I półrocze 1941, sygn.210/23

[80]            Tamże

[81]            M. Kerrigan, Historia śmierci. Zwyczaje i rytuały pogrzebowe od starożytności do czasów współczesnych, tłum. S. Klimkiewicz, Warszawa 2009, s. 203-205.

[82]            Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Gazeta Żydowska 1940 nr.42.

[83]            Emanuel Ringelbaum, Kronika getta warszawskiego wrzesień 1939- styczeń 1943, Wyd. Czytelnik, Warszawa 1983.

[84]            Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Gazeta Żydowska 1941 nr.37.

[85]            AŻIH,  Monatsbericht für Zeit v 20 X bis 20 XI 191941, Janów Lubelski 19 listopad 1941

[86]            Tamże.

[87]            AŻIH, Prośba do A.J.D.C. Modliborzyce 7 październik 1941, sygn 210/497.

[88]            AŻIH, Monatsbericht für Zeit v 20 IX bis 20 X 191941, Janów Lubelski 21 październik 1941.

[89]            Tamże.

[90]            AŻIH,  Monatsbericht für Zeit v 20 X bis 20 XI 191941, Janów Lubelski 19 listopad 1941.

[91]            Tamże.